var bwg_objectsL10n = {"bwg_field_required":"field is required.","bwg_mail_validation":"To nie jest prawid\u0142owy adres e-mail. ","bwg_search_result":"Nie ma \u017cadnych zdj\u0119\u0107 pasuj\u0105cych do wyszukiwania.","bwg_select_tag":"Select Tag","bwg_order_by":"Order By","bwg_search":"Szukaj","bwg_show_ecommerce":"Poka\u017c sklep","bwg_hide_ecommerce":"Ukryj sklep","bwg_show_comments":"Poka\u017c komentarze","bwg_hide_comments":"Ukryj komentarze","bwg_restore":"Przywr\u00f3\u0107","bwg_maximize":"Maksymalizacji","bwg_fullscreen":"Pe\u0142ny ekran","bwg_exit_fullscreen":"Zamknij tryb pe\u0142noekranowy","bwg_search_tag":"SEARCH...","bwg_tag_no_match":"No tags found","bwg_all_tags_selected":"All tags selected","bwg_tags_selected":"tags selected","play":"Odtw\u00f3rz","pause":"Pauza","is_pro":"","bwg_play":"Odtw\u00f3rz","bwg_pause":"Pauza","bwg_hide_info":"Ukryj informacje","bwg_show_info":"Poka\u017c informacje","bwg_hide_rating":"Ukryj oceni\u0142","bwg_show_rating":"Poka\u017c ocen\u0119","ok":"Ok","cancel":"Anuluj","select_all":"Wybierz wszystkie","lazy_load":"0","lazy_loader":"https:\/\/jawnylublin.pl\/wp-content\/plugins\/photo-gallery\/images\/ajax_loader.png","front_ajax":"0","bwg_tag_see_all":"see all tags","bwg_tag_see_less":"see less tags"};
– Stanąłem za pulpitem, podniosłem ręce, po czym wpadła Zuzanna Dziedzic i szarpiąc mnie za sweter krzyknęła: Przerwa! – tak były dyrektor Filharmonii Lubelskiej i dyrygent Wojciech Rodek opisywał przed sądem jak został zwolniony z pracy. Chce jednego – powrotu do instytucji.
W czwartek w Sądzie Rejonowym Wojciech Rodek rozpoczął walkę o przywrócenie do pracy. Miała ona preludium w postaci mediacji. Szczegółów nie znamy, wiemy jedynie, że efektów nie dała – Rodek na propozycję aktualnego dyrektora FL Dominika Mielko, nie przystał i chce ponownie stanąć z batutą przed orkiestrą Filharmonii Lubelskiej.
Rodek już jedną batalię sądową wygrał. W poniedziałek Sąd Rejonowy w Lublinie uznał, że jego dyscyplinarne zwolnienie stanowiło rażące naruszenie przepisów prawa, a odpowiedzialną za to byłą dyrektor FL Zuzannę Dziedzic, ukarał naganą.
Akt I: Kulisy sprawy
Dyscyplinarkę dostał 6 grudnia 2022 r. Wypowiedzenie wręczyła mu Zuzanna Dziedzic, którą Rodek ściągnął do Lublina z Jeleniej Góry, kiedy w 2018 r. objął posadę dyrektora lubelskiej instytucji. Uczynił wówczas Dziedzic swoją zastępczynią i przez cztery lata współpraca przebiegała bez zgrzytów. Do czasu.
Długa kariera w fotelu dyrektora nie jest mu jednak pisana. Zarząd województwa nie powołuje go na drugą kadencję decydując się na ogłoszenie konkursu. I tak 31 sierpnia 2022 r. jest jego ostatnim dniem w dyrektorskim gabinecie. Dzień później zajmie go Zuzanna Dziedzic, jako p.o. dyrektora, a Rodek zostaje w filharmonii jako pierwszy dyrygent. Ta radykalna zmiana podległości służbowej oznacza kres ich dobrych stosunków.
6 grudnia Dziedzic wyrzuca swojego byłego szefa z pracy, ale tym samym łamie prawo. Pierwszy dyrygent jest bowiem członkiem zakładowej „Solidarności” z pełną ochroną związkową. Sprawa trafia do Państwowej Inspekcji Pracy, która stwierdza, że było to rażące naruszenie przepisów . Na wniosek PIP Sąd Rejonowy w Lublinie pod koniec marca 2023 r. wyrokiem nakazowym nakłada na Zuzannę Dziedzic kare grzywny. Ta wnosi sprzeciw i sprawa trafia przed sąd.
Akt II: Sąd po stronie Rodka
Na sali sądowej Zuzanna Dziedzic przekonywała, że Rodek nie pojawiał się w pracy i nie wykonywał żadnych czynności, które miał w zakresie obowiązków, chociaż brał pensję.
Rodek odpierał te zarzuty. – Przeczą temu dokumenty, a mianowicie plik dokumentów dołączony do sprawy, opisujący moje spotkania z dyrekcją, maile, co jednoznacznie wskazuje, że moje spotkania z dyrekcją i pracownikami i korespondencja były bardzo intensywne – zeznawał. Przekonywał też, że sprawa jego zwolnienia z pracy charakter szerszy – polityczny i prestiżowy.
Po trwającym ponad rok procesie sąd staje po jego stronie – w poniedziałkowym (11 marca) wyroku uznaje, że Dziedzic zwalniając dyrygenta rażąco naruszyła przepisy i nakłada na nią karę nagany. Wyrok jest nieprawomocny.
Akt III: Dyrygent walczy o przywrócenie do pracy
W czwartek, 14 marca, ruszył kolejny proces z powództwa byłego dyrektora FL – oprzywrócenie do pracy. Na pierwszym posiedzeniu Rodek złożył wniosek o zabezpieczenie w postaci dalszego zatrudnienia. To nowy rodzaj ochrony pracownika (wprowadzony we wrześniu 2023 r. nowelizacją kodeksu postępowania cywilnego), polegający na tym, że do czasu zakończenia procesu pracodawca musi pracownika do pracy przywrócić.
Potem mówił m.in. o tym, jakie kłody rzucano mu pod nogi od czasu gdy z końcem sierpnia 2022 r. przestał pełnić funkcję dyrektora. Było o tym, że nie dostał na czas umowy o pracę (na stanowisku pierwszego dyrygenta), że koncert, który miał prowadzić, został zdjęty z repertuaru ponieważ uznano, że jest „zbyt smutny”, że zostały mu odebrane wszelkie uprawnienia.
Opowiadał też o piśmie, które Zuzanna Dziedzic w październiku 2022 r. wysłała do związków zawodowych. Pytała w nim o to, czy Rodek jest objęty ochroną. – Kiedy się dowiedziałem, że takie pismo zostało wysłane, byłem przekonany, że chodzi o zmianę warunków umowy. Nie przyszło mi do głowy, że chodzi o zwolnienie, bo wtedy trwał konkurs na dyrektora FL, a ja byłem jednym z kandydatów – zeznawał Rodek.
Przedstawił okoliczności w jakich został objęty ochroną związkową. – W listopadzie 2022 r. dwóch członków NSZZ Solidarność zaproponowało mi przystąpienie do związku w związku z licznymi naruszeniami pracowniczymi, których dopuszczała się Zuzanna Dziedzic. W tym czasie nie tylko ja wstąpiłem do Solidarności, łącznie zrobiło to ponad 10 osób. Członkowie zarządu chcieli bym ich reprezentował przed dyrekcją i objęli mnie ochroną – mówił dyrygent.
Kulisy swojego dyscyplinarnego zwolnienia relacjonuje tak: – 17 listopada dyrektor Dziedzic zaproponowała bym 9 grudnia poprowadził koncert. Termin był krótki, tak się nie robi, ale ostatecznie się zgodziłem.
Jego zdaniem Dziedzic była przekonana, że odmówi, bo w tym czasie miał zaplanowany inny koncert w Łodzi. – Zaproponowałem program, pani Dziedzic się zmieszała i zaproponowała koncert dla dzieci. Potem wyszła i przyniosła kartę z zadaniami, z których wynikało, że mam prowadzić próby dla innego dyrygenta. To sytuacja zupełnie niecodzienna – tłumaczy.
Jego zdaniem było to szukanie kolejnego pretekstu, bo gdyby odmówił można by to traktować, jako naruszenie obowiązków pracowniczych. Ale Rodek pojawił się na próbie. Było to 6 grudnia.
– Stanąłem za pulpitem, podniosłem ręce, po czym wpadła Zuzanna Dziedzic i szarpiąc mnie za sweter krzyknęła: Przerwa! Potem wezwała mnie do gabinetu i wręczyła pismo dyscyplinarnego zwolnienia, napisane chyba wcześniej, bo argumentem było to, że nie stawiłem się na próbie – opowiada.
Kolejne akty wkrótce
Kolejna rozprawa odbędzie się 21 maja. W charakterze świadków zostaną wówczas przesłuchani muzycy Filharmonii Lubelskiej Dariusz Dąbrowski (przewodniczący Solidarności w Filharmonii Lubelskiej) i Piotr Ścirka (jego zastępca).
Na kolejnych posiedzeniach przesłuchany zostanie także dyrektor FL Dominik Mielko jako strona, oraz była dyrektor Zuzanna Dziedzic, jako świadek.
Na zdjęciu: Były dyrektor i pierwszy dyrygent FL, Wojciech Rodek, walczy przed sądem o przywrócenie do pracy (Fot. Dyba)
document.getElementById( "ak_js_1" ).setAttribute( "value", ( new Date() ).getTime() );
To jest taki paradoks. Jak dyrygent (muzyk) jest dobry, to bywa zapraszany i gdzie indziej. Taki, którego się nie zaprasza,cofa się w swoim rozwoju artystycznym i (niestety, w naszych warunkach) materialnym. Ma za to szansę wpisać się w urzędniczy ideał „obecności w pracy”. Urzędnicy w kulturze mają jakąś nerwicę na punkcie pojęcia „obecności w pracy”. Oczywiście, wynika to z przepisów i konstrukcji umów, ale nie tylko.Bardzo dużo zależy od wzajemnej komunikacji, od „dogadywania się”. W sytuacji konfliktu „nieobecność w pracy” jest wygodnym pretekstem do eskalacji zarzutów. To typowe w naszych instytucjach muzycznych. Podobnie, jak powtarza się schemat konfliktu z orkiestrą. A efekt jest taki: para idzie w gwizdek. Zamiast skupić się na pracy artystycznej z pożytkiem dla odbiorców i miasta, energia idzie w spór i kłótnie.
Pan Rodek sprowadził sobie „swoją najlepszą przyjaciółkę” z Jeleniej Góry do Lublina, żeby pilnowała jego interesów w Filharmonii pod jego notoryczną nieobecność w pracy. Notoryczną! Listy obecności ścisłego kierownictwa, tzn. Rodka, Dziedzic i Jarząba były trzymane w szufladzie pani Dziedzic i uzupełniane na bieżąco, żeby broń Boże nikt nie zobaczył, że chociaż formalnie są w pracy, to fizycznie ich nie ma. Legendarne poniedziałki, kiedy to dyrektor niby był w pracy, ale tylko czasami łaskawie się pojawiał około godziny 17.00-18.00, kiedy to właściwie większości pracowników już nie było. Kiedy ta sama „najlepsza przyjaciółka” zwalnia go za notoryczną nieobecność (bo teraz jej najlepszym przyjacielem jest pan Bałaban z Urzędu Marszałkowskiego, a nie pan Rodek), zaczyna się problem i wielka krzywda. Ten luminarz, koryfeusz polskiej dyrygentury, podobnie jak jego wielki promotor, Antoni Wit, jest pełnym pychy moberem i narcyzem. Możliwe, że pójdzie w ślady swojego wielkiego promotora i nawet sąd mu nie pomoże. Ewentualne przywrócenie do pracy nie położy kresu złej sławy, która będzie się za Rodkiem ciągnęła do końca jego kariery. Trudno również uwierzyć, że nowy dyrektor, którego Rodek nota bene zwolnił z pracy, pozwoli sobie na jakąkolwiek współpracę z byłym już dyrektorem. W ostatecznym rozrachunku skończy się odszkodowaniem adekwatnym do pychy naszego bohatera płaconym ze skromnej kasy Filharmonii i zmianą sposobu rozwiązania umowy o pracę. A dwóch „rodkowych” lizusów ze związków zawodowych będzie mogło zacząć podkopywać pozycję nowego dyrektora.
Bardzo się cieszę, że ten temat rozgrzewa do czerwoności. Szanując snute teorie spiskowo-narcystyczne Panu Kamykowi należy się drobne sprostowanie: dyrektor musi być w pracy codziennie! Jeśli go nie ma „notorycznie” to oznacza, że Marszałek udzielił mu bezpłatnego urlopu na „notoryczne” dni…
Oj, nie dość, że mobber i małostkowy narcyz, to jeszcze kłamczuszek. Te osobne listy obecności dla dyrekcji i pracowników miały bardzo konkretne zastosowanie. Na papierze na pewno wszystko się zgadza, przecież nie po to stworzył pan swoistą Bandę Czworga, do której oprócz pana, pani Dziedzic i pana Jarząba należał jeszcze wielce zasłużony w walce ze wszystkimi poprzednimi dyrektorami związkowiec Dąbrowski, żeby było inaczej. W tym ścisłym gronie knuliście sobie, jak tu robić różne rzeczy w filharmonii, a może przede wszystkim poza nią, żeby nikt się nie zorientował, co tak naprawdę robicie. O pozór legalności owych działań dbała nadworna radczyni prawna, pani Kasia, co ciekawe na pismach występująca bodaj jako pan Tomek. Takie tam drobne kłamstewko. A wydawało się, że większej prywaty niż robił to Sęk, nie da się uprawiać. A tu takie nieprzyjemne zaskoczenie…
À propos grzania. Wiem kogo temat na pewno bardzo rozgrzewa – nową główną księgową, która będzie musiała wypłacić tę odprawę. Bo przecież w tym wszystkim chodzi właśnie o pieniądze. Prawda? Trzy dyrektorskie pensje (48 tys.)? Czy może sześć (96 tys.)? No nie, to trochę za mało. Dwanaście! O, i to jest godna odprawa dla takiego geniusza, jako się rzekło koryfeusza polskiej dyrygentury.
Może się pan ucieszy z informacji, że pani Dziedzic nikt nie żegnał. Nie było tortów, kwiatów, listów pochwalnych. Tak ją wszyscy kochali! Jak niepyszna musiała pożegnać się z tak pięknie rozwijającą się lubelską, a zarazem matuzalemową karierą (rocznik coś około 1945) i wrócić do Jeleniej Góry. A w planach miała pobicie rekordu Eleonory Harendarskiej – 50 lat pracy w filharmonii. Do finiszu brakowało już tylko 20 lat!
A co z panem? Na pana powrót w tej filharmonii nikt nie czeka, a i uroczyście żegnać też chyba nikt nie zamierza. No, może te dwa związkowe lizusy, które w trybie pilnym, po dyscyplinarnym zwolnieniu, wciągnęły pana na członka Solidarności, gdy zaczął się smród. Zapewne czyniąc magiczne sztuczki z dokumentami, żeby się okazało, że jest pan wieloletnim zasłużonym działaczem Solidarności. Niezły ubaw. Cóż ręka rękę myje.
Dołącz do ekipy Jawnego Lublina jako wolontariusz!
Fundacja Wolności ciągle poszukuje osób, którym bliskie są ideały jawności, przestrzegania prawa dobrego rządzenia czy racjonalnego wydatkowania pieniędzy publicznych.
Byłem świadkiem zdarzenia opisywanego we wstępie artykułu. Nikt nikogo nie szarpał za sweter ani nie krzyczał. Jest to jawne mijanie się z prawdą.
To jest taki paradoks. Jak dyrygent (muzyk) jest dobry, to bywa zapraszany i gdzie indziej. Taki, którego się nie zaprasza,cofa się w swoim rozwoju artystycznym i (niestety, w naszych warunkach) materialnym. Ma za to szansę wpisać się w urzędniczy ideał „obecności w pracy”. Urzędnicy w kulturze mają jakąś nerwicę na punkcie pojęcia „obecności w pracy”. Oczywiście, wynika to z przepisów i konstrukcji umów, ale nie tylko.Bardzo dużo zależy od wzajemnej komunikacji, od „dogadywania się”. W sytuacji konfliktu „nieobecność w pracy” jest wygodnym pretekstem do eskalacji zarzutów. To typowe w naszych instytucjach muzycznych. Podobnie, jak powtarza się schemat konfliktu z orkiestrą. A efekt jest taki: para idzie w gwizdek. Zamiast skupić się na pracy artystycznej z pożytkiem dla odbiorców i miasta, energia idzie w spór i kłótnie.
Być może filharmonik należy do związku im. Zuzanny Dziedzic?
Choć to chyba była bluza nie sweter…
Zza pulpitu np. fletów słabo widać…
Karolina:
Pudło ????
Pan Rodek sprowadził sobie „swoją najlepszą przyjaciółkę” z Jeleniej Góry do Lublina, żeby pilnowała jego interesów w Filharmonii pod jego notoryczną nieobecność w pracy. Notoryczną! Listy obecności ścisłego kierownictwa, tzn. Rodka, Dziedzic i Jarząba były trzymane w szufladzie pani Dziedzic i uzupełniane na bieżąco, żeby broń Boże nikt nie zobaczył, że chociaż formalnie są w pracy, to fizycznie ich nie ma. Legendarne poniedziałki, kiedy to dyrektor niby był w pracy, ale tylko czasami łaskawie się pojawiał około godziny 17.00-18.00, kiedy to właściwie większości pracowników już nie było. Kiedy ta sama „najlepsza przyjaciółka” zwalnia go za notoryczną nieobecność (bo teraz jej najlepszym przyjacielem jest pan Bałaban z Urzędu Marszałkowskiego, a nie pan Rodek), zaczyna się problem i wielka krzywda. Ten luminarz, koryfeusz polskiej dyrygentury, podobnie jak jego wielki promotor, Antoni Wit, jest pełnym pychy moberem i narcyzem. Możliwe, że pójdzie w ślady swojego wielkiego promotora i nawet sąd mu nie pomoże. Ewentualne przywrócenie do pracy nie położy kresu złej sławy, która będzie się za Rodkiem ciągnęła do końca jego kariery. Trudno również uwierzyć, że nowy dyrektor, którego Rodek nota bene zwolnił z pracy, pozwoli sobie na jakąkolwiek współpracę z byłym już dyrektorem. W ostatecznym rozrachunku skończy się odszkodowaniem adekwatnym do pychy naszego bohatera płaconym ze skromnej kasy Filharmonii i zmianą sposobu rozwiązania umowy o pracę. A dwóch „rodkowych” lizusów ze związków zawodowych będzie mogło zacząć podkopywać pozycję nowego dyrektora.
Bardzo się cieszę, że ten temat rozgrzewa do czerwoności. Szanując snute teorie spiskowo-narcystyczne Panu Kamykowi należy się drobne sprostowanie: dyrektor musi być w pracy codziennie! Jeśli go nie ma „notorycznie” to oznacza, że Marszałek udzielił mu bezpłatnego urlopu na „notoryczne” dni…
Oj, nie dość, że mobber i małostkowy narcyz, to jeszcze kłamczuszek. Te osobne listy obecności dla dyrekcji i pracowników miały bardzo konkretne zastosowanie. Na papierze na pewno wszystko się zgadza, przecież nie po to stworzył pan swoistą Bandę Czworga, do której oprócz pana, pani Dziedzic i pana Jarząba należał jeszcze wielce zasłużony w walce ze wszystkimi poprzednimi dyrektorami związkowiec Dąbrowski, żeby było inaczej. W tym ścisłym gronie knuliście sobie, jak tu robić różne rzeczy w filharmonii, a może przede wszystkim poza nią, żeby nikt się nie zorientował, co tak naprawdę robicie. O pozór legalności owych działań dbała nadworna radczyni prawna, pani Kasia, co ciekawe na pismach występująca bodaj jako pan Tomek. Takie tam drobne kłamstewko. A wydawało się, że większej prywaty niż robił to Sęk, nie da się uprawiać. A tu takie nieprzyjemne zaskoczenie…
À propos grzania. Wiem kogo temat na pewno bardzo rozgrzewa – nową główną księgową, która będzie musiała wypłacić tę odprawę. Bo przecież w tym wszystkim chodzi właśnie o pieniądze. Prawda? Trzy dyrektorskie pensje (48 tys.)? Czy może sześć (96 tys.)? No nie, to trochę za mało. Dwanaście! O, i to jest godna odprawa dla takiego geniusza, jako się rzekło koryfeusza polskiej dyrygentury.
Może się pan ucieszy z informacji, że pani Dziedzic nikt nie żegnał. Nie było tortów, kwiatów, listów pochwalnych. Tak ją wszyscy kochali! Jak niepyszna musiała pożegnać się z tak pięknie rozwijającą się lubelską, a zarazem matuzalemową karierą (rocznik coś około 1945) i wrócić do Jeleniej Góry. A w planach miała pobicie rekordu Eleonory Harendarskiej – 50 lat pracy w filharmonii. Do finiszu brakowało już tylko 20 lat!
A co z panem? Na pana powrót w tej filharmonii nikt nie czeka, a i uroczyście żegnać też chyba nikt nie zamierza. No, może te dwa związkowe lizusy, które w trybie pilnym, po dyscyplinarnym zwolnieniu, wciągnęły pana na członka Solidarności, gdy zaczął się smród. Zapewne czyniąc magiczne sztuczki z dokumentami, żeby się okazało, że jest pan wieloletnim zasłużonym działaczem Solidarności. Niezły ubaw. Cóż ręka rękę myje.
Kamyk w bucie. Pracowałam tam wiele lat. Masz racje. Było źle, teraz jest świetnie.
Pani to już dawno nie ma w Filharmonii… troszkę G. Ppomieszałaś