Wesprzyj Kontakt

4 minuty czytania  •  04.10.2017

Tabliczki z zakazami – czy można grzeczniej?

Udostępnij

Wielokrotnie w przestrzeni miejskiej natknęli się Państwo na różnego rodzaju tabliczki, które informowały Was czego robić nie wolno. Zazwyczaj umieszczane są na nich zakazy o treści: „zakaz gry w piłkę” czy „zakaz wprowadzania psów na trawniki”. Znajdują się w pobliżu bloków mieszkalnych, w podwórzach kamienic oraz na miejskich trawnikach ustawiane przez administracje osiedli, zarządców lub produkowane przez samych mieszkańców. Czemu one służą? Otóż niejeden z nas spotkał się z pobrudzoną ścianą miejskiej kamienicy obitą piłką, a częściej mieliśmy nieprzyjemność natknąć się na niesprzątnięte psie nieczystości. Obrazy takie budzą irytację, u niektórych wywołują potrzebę szybkiej naprawy takiego stanu, który jak im się wydaje, przywrócą tabliczką z zakazem wetkniętą w skwer.
Czy jednak coś nią załatwią? Otóż kompletnie nic. Zarządca „zakazu”, lub przypadkowy przechodzień zgadzający się z nim, zagrozi wezwaniem Straży Miejskiej pewny, że ustanowione przez niego, w tej właśnie formie, prawo stało się od tego czasu chronione. Tymczasem bardzo wątpliwe jest aby Straż Miejska zechciała przyjechać, a co dopiero karać mandatem osobę, która „zakaz” złamała spacerując po trawniku ze swoim psem.

Należy również pamiętać, że każdy zakaz, który ustawiamy samodzielnie, lub ustawi go administracja zarządzająca publicznym terenem, powinien posiadać podstawę prawną. I tak na klatkach schodowych bloków mieszkalnych napotykamy np. „Zakaz palenia tytoniu” w oparciu chociaż o wprowadzony zakaz palenia tytoniu w miejscach publicznych po wejściu w życie w dniu 15 listopada 2010 r. zapisów ustawy z dnia 8 kwietnia 2010 r. o zmianie ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych oraz ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej (Dz.U. z 2010 r. Nr 81, poz. 529). Posiadamy tu więc podstawę prawną i mamy możliwość umieszczenia tabliczki, która od tej pory pełnić będzie funkcję upominawczą. Nadal jednak ona nic nie zmienia, bo z nią czy bez niej, prawo obowiązuje, a ona ma wyłącznie funkcję upominawczą.

Jaką podstawę prawną posiada tabliczka: „zakaz gry w piłkę” i „zakaz wprowadzania psów na trawniki”? Chyba już się domyślacie. W miejscach publicznych, w przestrzeni miejskiej – kompletnie żadnej. Zakazy te to twórczość administracji lub sfrustrowanego nieporządkiem lub hałasem okolicznego mieszkańca. Jeżeli dzieci grają w piłkę pod blokiem, powinno się im zwrócić uwagę aby nie uszkodziły niczego podczas zabawy. Za ewentualne szkody odpowiadać będzie opiekun lub ich rodzic. Z „zakazem wyprowadzania psów na trawniki” sprawa wygląda podobnie. Właścicielowi czworonoga nie możemy zakazać wstępu, lub wprowadzania psa na tereny zielone, które są terenami publicznymi z uwagi na fakt, iż posiada do tego takie samo prawo jak każdy z nas. Jego obowiązkiem jest natomiast dopilnowanie psa, aby ten nie wyrządził szkód, oraz aby po nim posprzątać, gdyż tylko za to może zostać ukarany.
Nadal jednak nie wiemy jaki mają cel tabliczki z zakazami? Domyślam się tylko, że pewnej regulacji życia społecznego na osiedlu i w samym mieście. Większość z nich nie posiada jednak żadnej podstawy prawnej, a ich umieszczenie buduje wyłącznie negatywną atmosferę wśród mieszkańców wprowadzając niepotrzebne spory i podziały. Zachęcam, jeżeli już czujemy potrzebę ich wystawiania o inną formę, która była by pozytywna w treści. Np. zamiast „zakaz gry w piłkę” można ustawić tabliczkę; „prosimy nie grać w piłkę na podwórzu”. Zamiast; „zakaz wprowadzania psów na trawniki” – ustawmy; „posprzątaj po swoim psie”. Inna forma, a przekaz, który chcieliśmy osiągnąć pozostaje ten sam, jednak odbiór jest już zdecydowanie lepszy, bardziej przyjazny i o wydźwięku edukacyjnym. Z psychologii wynika jasno, że chętniej przyjmujemy życzliwe napomnienie niż krzykliwe zwrócenie uwagi, warto więc to wykorzystać.
Zakazy ustawiane w miejscach publicznych dzielą miasto i mieszkańców. Stają się groźbą frustrata, który nie potrafi poradzić sobie z zastanym stanem rzeczy i próbuje egzekwować go na swój sposób. Takich „zakazów” w samym Lublinie jest mnóstwo, wystarczy przejść się po osiedlach, parkach, klatkach schodowych w blokach mieszkalnych, aby ich doświadczyć. Niektóre z nich to absurdalne: „zakaz otwierania okien na klatce schodowej” – gdyż autor nie lubi świeżego powietrza, a inny współlokator, akurat nagminnie otwierać okna lubi. „Zakaz wchodzenia do fontanny” – cóż w gorące dni dzieci to uwielbiają, nie lubią jednak tego osoby, którym wejść do fontanny już nie wypada. „Zakaz przebywania osobom obcym na klatce schodowej” – jak to rozgryźć kto jest kto, nie wiem.
Istnieją jeszcze inne zakazy w formie groźby, jak ten sfotografowany przeze mnie w Lublinie przy ul. Smorawińskiego „Zakaz parkowania! Za uszkodzone samochody wspólnota nie odpowiada!”

Zdarza się, że czasami już nie wiem co o tym myśleć i czy śmiać się, czy płakać, czy kolejny raz przejść się do administracji i domagać się formy grzecznej, kulturalnej byle już nie tej dotychczasowej. Bo przecież warto innego człowieka, wysłuchać, wytłumaczyć i pomóc mu zrozumieć, z pożytecznym skutkiem dla siebie i dla innych, pamiętając przy tym zasadę, że gdy nie wiemy jak się zachować – zachowujmy się grzecznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *