Wesprzyj Kontakt

4 minuty czytania  •  29.06.2023 17:52

ZANAGATE. Jak przedsiębiorcy umawiali się z prezydentem Lublina na spotkania biznesowe

Udostępnij

– Sądzę, że prezydent dużego miasta zawsze znajdzie czas dla inwestorów – zeznał dziś przed sądem Kamil K., przedsiębiorca z branży budowlanej i znajomy oskarżonych w głośnym procesie o płatną protekcję przy budowie wieżowca przy ul. Zana.  

Środa była kolejnym dniem opisywanej przez nas głośnej afery tzw. „Zanagate”, w której – po akcji CBA – prokuratura oskarżyła kilku lubelskich przedsiębiorców. Jeden z nich – Maciej Sz. – już dobrowolnie poddał się karze. Przed sądem odpowiadają Piotr Kowalczyk, były przewodniczący Rady Miasta, obecnie wspólnik kilku prężnie działających spółek z branży deweloperskiej, architekt Adam M. oraz przedsiębiorca Mariusz P. Oskarżeni mieli powoływać się na wpływy w m.in. w Urzędzie Miasta Lublin w celu załatwienia zgody na budowę drapacza chmur przy ul. Zana. W zamian od udającego biznesmena agenta CBA mieli żądać 1 mln zł łapówki.

Razem jeździliśmy na wakacje

Dziś zeznawał Kamil K., który od 15 lat działa w branży budowlanej. Opowiadał o swoich relacjach z oskarżonymi. Z Adamem M. i Mariuszem P. A połączyła ich spółka Odyseja Architekci, zajmująca się projektowaniem. Firma – jak przyznał świadek – ma na koncie kilka dużych realizacji, m.in.  osiedla mieszkaniowe w Pruszkowie, czy przy ul. Gęsiej w Lublinie. Podobnie jak oskarżony Adam M., był w niej udziałowcem. Z kolei Mariusz P. pełnił funkcję wiceprezesa zarządu.

O swoich relacjach z oskarżonymi mówił tak: – Znajomość z P. przerodziła się w prywatną. Razem jeździliśmy na wakacje. Przyznał też, że od trzech lat nie utrzymują kontaktów.

– A z jakiego powodu? – zapytała sędzia Bożena Dzimira-Rzepkowska.

– No właśnie z powodów tej sprawy. Przestałem przyjeżdżać do Lublina (K. biznes prowadzi głównie w Chełmie – red.). Nie mieliśmy specjalnych powodów się spotykać – tłumaczył Kamil K.

Przyznał, że zna także Piotra Kowalczyka: chodziło m.in. o doradztwo w sprawie kamienicy na Starym Mieście czy remontu w domu jego żony Moniki Drozd-Kowalczyk (na zdjęciu poniżej; jest radcą prawnym, w sprawie występuje jako jedna z pełnomocników męża).

Jak przyznał, w spółce Odyseja Architekci „cały kontakt pomiędzy inwestorem a projektantem był przez Mariusza i Adama”, a on głównie odpowiadał za wykonawstwo. Wspólnicy mieli nawzajem polecać swoje usługi potencjalnym klientom.

Na pytanie mecenasa Marka Chołdzyńskiego, obrońcy Kowalczyka, czy kiedykolwiek słyszał, żeby jego klient powoływał się na wpływy w urzędach albo instytucjach, odpowiedział: – Nie, nie słyszałem.

Gdy podobne pytanie na temat Mariusza P. zadał mecenas Piotr Kryczka, świadek przyznał, że ten również nie powoływał się na wpływy: – Natomiast wszyscy wiedzieli, że jest spokrewniony z ówczesny wojewodą, czyli panem Czarnkiem (Przemysławem – red.). To była raczej powszechna wiedza.

Zwykła działalność operacyjna

– A czy zdarzało się panu przy inwestycjach, przy których były problemy, np. spotykać się z prezydentem miasta, burmistrzem, naczelnikami wydziałów? – pytał mecenas Kryczka. 

– Tak, z każdym z rodzajem z tych urzędników – odpowiedział Kamil K.

– Czy to było coś niezwykłego, czy wpisane w wasze działania?

– To jest zwykła działalność operacyjna. 

– Czy Adam M. w ramach Odyseja wykonywał takie czynności, spotkania, uzgadnianie z urzędnikami?

– Było to jego główne zadanie w tej spółce, aby wyjaśniać sprawy formalne przy projektowaniu, czyli uzyskiwać pozwolenia zazwyczaj – zeznał Kamil K. Dodał, że bezpośredni kontakt z urzędnikami jest nieodłączny przy załatwianiu spraw związanych z procesem inwestycyjnym.

Na pytanie sędzi Bożeny Dzimiry-Rzepkowskiej (na zdjęciu powyżej) w jaki sposób odbywały się spotkania, Kamil K. powiedział, że z prezydentami czy burmistrzami wcześniej się umawiał, a z urzędnikami niższego stopnia nie było takiej konieczności, wystarczyło zazwyczaj przyjść do urzędu.

– Czy w trakcie jak pan pracował z M. miał pan okazję bliżej się poznać się z prezydentem Żukiem? – dopytywała sędzia.

– Rozmawialiśmy kilka razy, na spotkaniach branżowych, że tak powiem.

– W jaki sposób umawiał pan spotkania z prezydentem?

– Ja ich nie umawiałem, przychodziłem tylko jako doradca techniczny. 

– A kto umawiał?

– Albo Adam, albo Mariusz.

– Nie było problemu, żeby prezydent znalazł dla was czas?

– Nie wiem, z jakim wyprzedzeniem były umawiane te spotkania. Sądzę, że prezydent dużego miasta zawsze znajdzie czas dla inwestorów – odpowiedział Kamil K.

Tajne specjalnego znaczenia

Na zakończenie sędzia odczytała pismo szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, który odmówił odtajnienia niejawnej części akt sprawy. A znajdują się w niej m.in. nagrania z podsłuchów założonych podczas prowokacji pod kryptonimem „Chryzantema”. „Decyzja podyktowana jest koniecznością ochrony środków, formy i metod realizacji czynności wykonywanych przez funkcjonariuszy CBA” – uzasadnił szef Agencji.

Sędzia poinformowała jednak, że we wrześniu ponowi taki wniosek, bo pierwszy składał sąd jeszcze w innym składzie, a w międzyczasie – na co zwrócił uwagę jeden z obrońców – zmienił się szef CBA.

5 odpowiedzi na “ZANAGATE. Jak przedsiębiorcy umawiali się z prezydentem Lublina na spotkania biznesowe”

  1. kronikidewelorozwoju pisze:

    Podstawowa kwestia: czy „słowak” zdołał nagrać wypowiedzi Nieuchwytnego Dewelo-Fantomasa podczas sP0tkań „byznesowych” w rathausie, a jeśli tak, to czy kiedykolwiek ujrzą one światło dzienne? Bez tego będziemy mieć do czynienia z biciem piany, a na koniec dewelo-banda ponownie zakpi sobie z wymiaru sprawiedliwości.

  2. kronikidewelorozwoju pisze:

    PS. Na pierwszym zdjęciu to oskarżyciel(ka)? Jeśli tak, to pozostaje mieć nadzieję, że jej zaangażowanie w sprawę dorównuje jej urodzie 😛

  3. Jak znam te klimaty, to treść podsłuchów nie zostanie odtajnia, a ich „bohaterowie” zostaną KO, TW lub Konsultantami. Teczki zostaną zdeponowane w Kancelarii Prezydenta RP i wpisane w zbiór zastrzeżony. Taki mamy w Polsce klimat od 1944 roku!!!

  4. kronikidewelorozwoju pisze:

    @LAS – czy puentę Pańskiej wypowiedzi powyżej należy rozumieć jako deklarację uznania sanacji za złotą erę demokracji bulandyjskiej? Jeśli tak, to – używając slangu prawniczego- nie mam więcej pytań.

  5. Można i tak, bo służby zawsze przejmowały wszystko z tzw. dobrodziejstwem inwentarza.

    Pewnym wyłomem było działanie Instytutu Joachima Gaucka, co i tak nie zmieniło sytuacji w naszym kraju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *