5 minuty czytania • 05.10.2024 00:02
„Rzygać mi się chce na widok studentów”. Na dniach decyzja w sprawie profesora z UMCS
Udostępnij
Studenci prawa UMCS dopięli swego. Zawieszone postępowanie dyscyplinarne, którego głównym bohaterem jest prof. Andrzej Kidyba, jest kontynuowane. Znany prawnik złożył wyjaśnienia i nie prowadzi już zajęć na uczelni.
Jeszcze w wakacje studenci, którzy poskarżyli się na zachowanie wykładowcy obawiali się, że w październiku znowu się z nim spotkają. Tak się jednak nie stanie. – Prof. Andrzej Kidyba nie prowadzi obecnie zajęć ze studentami – informuje Aneta Adamska, rzeczniczka prasowa UMCS. I dodaje, że jest na zwolnieniu lekarskim.
To jednak nie przeszkadza, aby uczelniany Rzecznik Dyscyplinarny prowadził postępowanie, w którym profesor jest kluczową postacią. To znany i ceniony prawnik, jedna na najważniejszych postaci lubelskiego środowiska akademickiego.
Studenci się skarżą
Tę aferę opisaliśmy w maju br. Prof. Kidyba znany jest z tego, że bywa „bardzo bezpośredni”. – Czasami, kiedy się zdenerwował, przykro było słyszeć jak prowadzi rozmowy telefoniczne. Krzyczał do słuchawki, na rozmówcy nie pozostawiał suchej nitki. Jest wybuchowy – mówili nam świadkowie takich za, a sam Kidyba w rozmowie z nami przyznał, że ma opinię „twardego” i „bezkompromisowego”.
– Potrafi przeklinać jak szewc. Oczywiście wyłącznie w sytuacjach mniej oficjalnych. Zawsze był pewny siebie, bo wiedział dobrze jaką jest marką i jak dużo znaczy dla uczelni – opowiada jeden z pracowników UMCS. – Pewnie z tego powodu nikt nigdy nie poważnie nie skarżył się na profesora – dodaje.
Aż do kwietnia tego roku, kiedy grupa studentów IV roku prawa poskarżyła się na zachowanie naukowca. Miał się wobec młodych ludzi zachowywać skandalicznie, „w sposób naruszający ich godność, a także zasady etyki i zwyczaje akademickie”.
Zaczęło się od wpisów na jednym z profili na Facebooku. Tam ktoś zaczął oczerniać profesora i pisać o „przemocy seksualnej”, „mobbingu”, „nadużyciach władzy”. Podczas jednego z wykładów, Kidyba zażądał od studentów usunięcia tych wpisów, choć młodzi ludzie zapewniali, że nie mają z tym nic wspólnego.
– Stanąłem przed studentami i oświadczyłem, że dziś wykładu nie będzie. Wygłoszę monolog. Powiedziałem „Ludzie kochani, możecie na mnie pluć ile tylko chcecie, ale nie krzywdźcie tych dziesiątek tysięcy kobiet, które ciężko pracowały, uczyły się, zakładały rodziny, są świetnymi prawniczkami” – tłumaczył nam profesor, którego mocno zabolały słowa o tym, że studentki zadawały egzaminy bp „przespały się z Kidybą”. – „Sprostujcie to” – prosiłem. Ale tego nie zrobili. Za to poszli z wnioskiem do pani dziekan – relacjonował.
Jednak studentom UMCS chodziło nie tylko o to. Profesor miał pozwolić sobie na komentarz dotyczący biustu jednej ze studentek. – Takie słowa mógłbym powiedzieć tylko żonie – zapewniał w rozmowie z nami Andrzej Kidyba.
Dowodem w sprawie dyscyplinarnej są nagrania, a którym prof. mówi np.: – „Jeżeli wariat to spowodował i nie dacie rady sobie z tym poradzić, to wam współczuję. Bo ja nawet nie chcę wiedzieć kto. Bo ja wiem, co ja bym zrobił. Ja teraz przejdę do porównania (…). Ja mam pozwolenie na broń, a mam broń. Ja wam już mówiłem, ja chciałbym nosić motykę i rozwalić łeb, bo to może ma sens i niech to będzie jakiś sygnał dla was, przyszłych prawników, że pewne rzeczy można tolerować, innych nie (…) – ujawniał TOK Fm.
Padają też taki zdania jak: „Rzygać mi się chce na widok studentów” czy „nie wyróżniliście się niczym, jesteście kupą idiotów”.
Zawieszone i odwieszone
Rzecznik Dyscyplinarny UMS wszczął postępowanie. Studenci oraz część pracowników uczelni liczyli, że zakończy się ono przed początkiem roku akademickiego. Ale w pewnym momencie procedura została zawieszona. Oficjalnie dlatego, że prof. Kidyba przedstawił długotrwałe zwolnienie lekarskie i nie mógł złożyć wyjaśnień. Studenci z takim stanem rzeczy się nie zgodzili. Tym bardziej, że oni sami nie zostali wysłuchani przez rzecznika.
„Wszystkim powinno zależeć na dobru studentów naszego Uniwersytetu oraz dobrym wizerunku naszej Alma Mater. Być może zawieszenie postępowania miało na celu uspokojenie medialnej burzy, którą wywołało zachowanie prof. Kidyby” – napisali w oświadczeniu. Bali się, prof. będzie prowadził zajęcia w roku akademickim 2024/2025.
Jak już wspomnieliśmy, profesor zajęć finalnie nie ma, a postępowanie odwieszono. – Obecnie prowadzone jest postępowanie wyjaśniające. Prof. Andrzej Kidyba złożył już wyjaśnienia w tym zakresie. Rzecznik dyscyplinarny prowadzi także przesłuchania świadków – informuje rzecznik Adamska. I zaznacza, że zgodnie z prawem procedura powinna zakończyć się w grudniu tego roku.
– Z informacji uzyskanych od rzecznika wynika jednak, że – mając na uwadze stan zaawansowania ww. postępowania – jego zakończenie powinno nastąpić wcześniej (na przełomie października / listopada) – dodaje Aneta Adamska.
Profesor i PZU
Wróćmy na chwilę do maja tego roku i naszego pierwszego artykułu o tej sprawie. Rozmawiając z nami profesor Kidyba narzekał także na to, że nowa władza wymienia kadry w spółkach skarbu państwa, choć zarządy pracowały dobrze a firmy przynosiły zyski. Wspomniał otwarcie o PZU.
Na początku września „Polityka” opisała prowadzone audyty w SPP. Okazało się, że doradzanie zarządom takich firm jest bardzo intratnym zajęciem. I tak np. szefostwu PZU doradzał prof. Andrzej Kidyba.
„Już po wyborach parlamentarnych, w połowie listopada, profesor z UMCS podpisał z PZU umowę o pracę na doradzanie w sprawach prawnych z wynagrodzeniem 50 tys. zł. W styczniu dopisano jeszcze korzystniejsze warunki – w razie rozwiązania umowy spółka wypłaci mu 600 tys. zł odszkodowania z tytułu zakazu pracy u konkurencji. Wiadomo było, że zarząd się zmieni i nowe władze spółki nie będą chciały współpracować z doradcami poprzedniej prezeski, więc można mówić o działaniu na szkodę PZU” – czytamy.
Wiosną tego roku w PZU nastąpiły zmiany – powołano nową radę nadzorczą, która pod koniec marca na prezesa powołała Artura Olecha. W kwietniu prof. Kidyba został wezwany do centrali PZU, gdzie miał usłyszeć, że umowa z nim została rozwiązana.
– Podczas próby ustalenia przez osoby reprezentujące nowy zarząd PZU sposobu rozwiązania umowy pan Kidyba groził im wyciągnięciem konsekwencji. Powoływał się na swoje rozległe wpływy, znajomości z jakimiś osobami u władzy, próbował zastraszać. To było szokujące zachowanie profesora prawa, po którym mogliśmy spodziewać się raczej cywilizowanej postawy – we wcześniejszym artykule „Polityki” opowiadał jeden z informatorów.
Finalnie wypowiedzenie zostało prawnikowi wręczone kilka dni później, z zaskoczenia, na lotnisku, kiedy wracał z urlopu.
Profesor Andrzej Kidyba
Urodził się w 1957 roku w Radomiu. To ekspert z zakresu prawa gospodarczego i handlowego, autor licznych publikacji naukowych, członek zagranicznych sądów arbitrażowych. Jest także Konsulem Honorowym Niemiec. W 2015 roku otrzymał tytuł Ambasadora Województwa Lubelskiego, a w 2004 r. tzw. Lubelskiego Nobla. Przed kilkoma laty – kilka razy – był umieszczany na liście najbardziej wpływowych prawników w Polsce.
Na zdjęciu: Prof. Andrzej Kidyba jest uznawany za jednego z najlepszych prawników w Polsce (Fot. UMCS)
25 lat temu było to wiadome, jego nazwisko w tym kontekscie było znane nie tylko wsód studentów Maryśki.
To o studentach to przecież prawdę powiedział. Myślę że postępowanie dyscyplinarne powinno dotyczyć studentów a nie Pana profesora, który jest wybitną postacią
Popieram Pana profesora!!!!!!
Od pana profesora oczekiwałbym mniej rubasznego języka lecz w tych czasach wulgarność stała się normą społeczną.Kulturę osobistą wpaja się od dziecka co później odzwierciedla zachowanie dorosłej osoby,widocznie pana profesora wychowywano bezstresowo.
Dobrze mu tak, popieram studentów i tyle. To nie średniowiecze, żeby traktować studentów i studentki jak popychadła. Nie może być tak, że ze względu na tytuł naukowy wszystko mu wolno i robi za świętą krowę. Kończyłam tę uczelnię lata temu i cieszę się, że nie muszę go oglądać. oby sprawiedliwość wygrała. Czekam na wynik sprawy
Dobrze mu tak. To nie średniowiecze, żeby traktować studentów i studentki jak popychadła. Nie może być tak, że ze względu na tytuł naukowy wszystko mu wolno i robi za świętą krowę. Kończyłam tę uczelnię lata temu i cieszę się, że nie muszę go oglądać. oby sprawiedliwość wygrała. Czekam na wynik sprawy
Konsul Honorowy Niemiec nie może być ukarany pod rządami agenta niemieckiego, ale przy takiej niesławie wykreowanej „wybitności” pozostaje ucieczka na cichą emeryturę, najlepiej do ojczyzny z wyboru, do Reichu.
Podpisuję się pod negatywnymi komentarzami. Był wykładowcą na WSPiA. Traktował studentów delikatnie mówiąc źle. Wg mnie zasługuje na to co go spotkało
Kiedyś na szkoleniu z zamówień publicznych powiedział, że istotą przetargu jest wybór najkorzystniejszej oferty. Podszedłem do niego na przerwie i chciałem delikatnie zasugerować małe sprostowanie. Lecz nie dał mi dojść do słowa i mówił, że jak mam pytania, to jak będą wszyscy, żeby wszyscy też usłyszeli jego wypowiedź, bo nie jest to szkolenie indywidualne. Pomyślałem, ok, jak chcesz się kompromitować na forum… Po przerwie nie odzywałem się, lecz on sam mnie wypatrzył i „wywołał do tablicy”. Wówczas krótko powiedziałem, że zgodnie z art. 2 istotą przetargu jest zawarcie umowy, a nie wybór najkorzystniejszej oferty. I tu nastąpiło u niego chwilowe „skanowanie pamięci” połączone z napływem czerwieni na twarzy. Oczywiście próbował wybrnąć z tego, robiąc że mnie głupka. Lecz ludzie po szkoleniu przyznawali mi rację, a nawet gratulowali. Na umcsie są dwa obozy: jeden pod przywództwem owego bohatera i drugi stoi za Janem Mojakiem. Absolwenci pierwszego będą narzekać na studia, a absolwenci drugiego będą rzeczywiście solidnie przygotowani do dalszej drogi i kariery prawniczej.
Wysłać go na leczenie.
Bylam studentka tego preofesora, wspomniam to jako wielki koszmar
Obecnie już w szkole podstawowej od ucznia nie wolno wymagać, bo to zaburza jego dobrostan.I to się ciągnie do studiów. I uczniowie, i studenci nie są zainteresowani wysiłkiem intelektualnym,ale ochroną własnego dobrostanu rozumianego jako luz i święty spokój.Wykladowca starej daty stawiający wymagania jest osobnikiem do eliminacji. Taki mechanizm działa u nas w całym szkolnictwie. W razie sytuacji konfliktowych zawsze przyznaje się rację hejtującej tłuszczy, a nie nauczycielowi. Tu wykładowca popełnił 1 błąd. Powinien sam odejść wcześniej. Systemu edukacji w pojedynkę nie zmieni, błędów wychowawczych rodziców tych studentów też nie naprawi. Krótko mówiąc: olej to człowieku. Niech żyje tępota.
W obecnym polskim systemie edukacji dobrostan ucznia i studenta to brak wymagań wobec niego,tolerowanie jego chamstwa i roszczeniowości.Nauczyciel wymagający jest mamutem do odstrzału.Hejtującej go tłuszczy szefowie szkół i uczelni ulegają, by sprawę wyciszyć.Niech żyje tępota. Profesorze,olej to!
Jako były student, którego relacja z profesorem Kidybą dotyczyła tylko wykładów i zdanego (w drugim terminie) egzaminu, nie spotkałem się ze jakimś złym zachowaniem wobec mnie.
Aetykul nie mowi co wlasciwie zrobil prifesor, a jedynie jak zareagowal po oskarzeniach. Ale nijak nie znajduje cytatow tego, co powiedzial, a co bylo powodem pozniejszych oskarzen. Badzcie powazni a nie stronniczy.
Nie dziwię się Kidybie – też wolę patrzeć na studentki, a sam profesor też przebierał w studentkach jak w ulęgałkach…
Studiowałem u profesora Kidyby. Popieram studentów całym sercem
Rzygać to się chce jak się czyta taki artykuł, gdzie czasem trzeba domyślać się o co chodzi. Pełno błędów. Masakra. Jakby „pisane na kolanie”, bez żadnej edycji i przeczytania choćby raz przed wrzuceniem na stronę.
Za moich czasów pełno było takich ludzi i wcale nie dziwię się Studentom, że robią porządek.
Z tego co pamiętam, na każdym roku był taki ” kwiatek”. Może i wybitni naukowcy, ale jako ludzie… Bez komentarza.
Chciałbym bardzo wierzyć, że do jego kłopotów na uczelni nie przyczyniły się jego kłopoty w PZU i uwikłanie w kontakty z PISem. Przed 30 laty miałem z nim kontakt z okazji uczestnictwa w rekrutacji do pracy w jego fundacji. On zapytał mnie czy w przypadku zatrudnienia zgodziłbym się na pracę w innym mieście. Odpowiedziałem, że tak, ale jeśli mógłbym się utrzymać za wynagrodzenie w innym mieście. Na to on powiedział, że takie podejście to charakteryzuje chłopa pańszczyźnianego i jego przywiązanie do ziemi. Byłem w szoku jak można w tak prymitywny sposób zrobić z kogoś idiotę. Nie potrafię zrozumieć tego jak ten człowiek mógł tyle lat wykładać na uczelni.
Pozdrowienia dla niestrudzonych w walce o przejrzystość w życiu publicznym
Czego nikt na zewnątrz nie powie, to to, że problem z Kidybą na uczelni znany jest od dawna i pisząc to nie mam na myśli pięciu czy dziesięciu lat. I znany jest to problem nie tylko wśród studentów, ale pośród pracowników również. Nikt też nie powie, że poza nieprzyjemną atmosferą i jeszcze bardziej nieprzyjemnymi słowami podczas egzaminów czy wykładów, są trudności stawiane studentom przy po prostu zdaniu. No ale po co o tym wspominać, skoro student zapłaci tysiąc złotych za wpis warunkowy i być może zda ten przedmiot w przyszłym roku, ewentualnie zapłaci kilka razy więcej i zapłaci za dwa lata? Gdyby tylko możliwość zdania tego egzaminu zależała faktycznie od weryfikacji wiedzy studentów a nie czyjegoś widzimisię. No i nie jest tu mowa o 10 czy 30 osobach rocznie, tylko ok. 60-80. Matematykę zostawiam wam. Poza kwestią finansową warto zwrócić uwagę na słabe traktowanie studentów, psychiczne ich zajechanie przed egzaminem, bo co z tego, że książkę wykuje się na pamięć, jak człowiek źle się spojrzy w nieodpowiednim momencie? Gdyby jakiś dziennikarz dobrze pogłębił temat, na jaw wyszłoby o wiele więcej ciekawych uniwersyteckich historii z Kidybą w tle. Dla osób niewtajemniczonych temat ten będzie głupią nagonką na wymagającego profesora, ale, niestety, sprawa jest o wiele bardziej złożona, ciekawa i przykra zarazem. Na tym kierunku jest dużo wymagających prowadzących i jakoś u nikogo z nich nie ma takiego problemu ze zdawalnością 🙂
Takich się powinno izolować od społeczeństwa.
Mój dawny nauczyciel od angielskiego też był furiatem, który ryja wydzierał na całą szkołę, gdy ktoś „coś” powiedział nie tak.