19 minuty czytania • 30.10.2024 08:17
Polityk na sterydach z domieszką benzyny. Janusz Palikot i jego pionki na szachownicy
Udostępnij
W krótkim czasie wszedł na szczyt, założył własną partię, z którą raz wygrywał, raz przegrywał. Ale zawsze wokół Janusza Palikota pojawiały się pytania o pieniądze. Nie tylko dziś, gdy te pytania stawia prokuratura.
Jeśli ktoś jesienią 2006 roku po raz pierwszy przyjechał do Lublina, mógł przeżyć szok. Dworzec PKS przy al. Tysiąclecia spowity we mgle i dymie z kominów okolicznych kamienic. Bilety MPK można kupić w maluchu zaparkowanym na chodniku przy kiosku, który zresztą sprzedaje też bilety. Na przystanek podjeżdżają trzeszczące, wręcz rozpadające się prywatne autobusy konkurujące o pasażerów z MPK. Zbliżają się wybory samorządowe, które nie tylko na zawsze zmienią lubelską scenę polityczną, ale wprowadzą na scenę zupełnie nowego aktora. I to od razu aktora pierwszoplanowego – Janusza Palikota.
O tym jak zarobił pierwszy milion, jak zgromadził kolejne i jak je wszystkie stracił (lub nie) opowiemy wkrótce. Dziś historia Janusza Palikota – polityka. Gdyby nie ta część jego życiorysu, dzięki czemu stał się rozpoznawalny w całej Polsce, pewnie wiele osób nie uwierzyłoby w jego nowy alkoholowy biznes powierzając mu swoje pieniądze. I pewnie niewielu interesowałoby dziś, że sąd we Wrocławiu właśnie nie zgodził się na opuszczenie przez niego z aresztu nawet gdyby udało mu się zgromadzić 1 mln zł na kaucję.
>>>Osiem zarzutów dla Janusza Palikota. Za kaucją wychodzą jego współpraconicy. Kim są<<<
Oko tygrysa
Rok 2009, deptak w centrum Lublina. Jest ciepło. I jest wielka potrzeba, by w akcji społeczno-medialnej dotyczącej budowy szybkiej kolei do Warszawy pilnie załatwić spotkanie z ministrem infrastruktury. Resort jest na nie – podejrzewa, że być może minister będzie musiał obiecać wartą miliardy inwestycję
Deptakiem idzie Janusz Palikot. Jest już ważnym politykiem, posłem PO. Poproszony o pomoc, wyciąga telefon, dzwoni do Pawła Grasia, jednego z najbliższych ludzi premiera Donalda Tuska. W kilku zdaniach tłumaczy w czym rzecz. Sprawa jest załatwiona zanim Palikot dotrze do swojego domu – kamienicy na Starym Mieście. Z tej samej, z której na początku października br. wyprowadzą go agenci CBA.
Nie było wtedy w Lublinie nikogo ważniejszego. Tylko Palikot mógł zawierać i zrywać polityczne sojusze. Tylko on mógł grozić szefom policji surowymi konsekwencjami. To on układał listy wyborcze, gasił konflikty i zwalczał swoich przeciwników wewnątrz Platformy Obywatelskiej. I lubił robić przy tym show.
Tak jak w 2010 kiedy w wyborach lubelskiego szefa partii rzucił mu wyzwanie Włodzimierz Karpiński. Dotychczasowy lokalny lider PO, czyli właśnie Palikot, na scenę wchodzi w iście amerykańskim stylu, z publiczności, przy dźwiękach„Eye of the tiger” – jak filmowy Rocky Balboa w drodze na ring. I kolejny raz wygrywa wewnątrzpartyjne wybory, zdobywając 298 głosów od 501 delegatów.
– To był jeden z pierwszych polityków na miarę XXI wieku. Dobrze rozumiał, jak ważny jest wizerunek i PR. Jedna sprawa to co się robi, a druga jak się to przedstawia. Wiele osób wtedy się tego od Palikota uczyło – wspomina dziś jeden z lubelskich polityków PO.
Ludzi, którzy otwarcie chcą rozmawiać o tamtych czasach, jest mało. Od wielu słyszę, że do do tak dalekiej przeszłości nie ma dziś sensu wracać. – To miniona epoka. Janusz nie jest już pewnie tą samą osobą, którą był wtedy – ucina dyskusję jeden z polityków.
– Trudno powiedzieć, że znam. Oczywiście to jest były mój szef regionu… Powiem więcej, nigdy nie był to mój idol – mówiła dziennikarzom tuż po zatrzymaniu Palikota europosłanka PO z Lublina Marta Wcisło.
Rafał Panas, były lubelski dziennikarz, który przez lata śledził i opisywał karierę Janusza Palikota, wspomina: – Wiele razy powtarzał, jak ważna jest rozpoznawalność w polityce i bardzo o to zadbał. Właściwie wcześniej, zanim został politykiem, nie był znany. Nawet w Lublinie nie był zbyt rozpoznawalny. Ale kiedy już zaczęła się polityka, to na sterydach. Jakby ktoś dolał benzyny.
Jak Lublin miał zostać Barceloną
Palikot do polityki wprowadzał biznesowe myślenie. W wydanej w 2007 r. książce-wywiadzie tłumaczy, że biznes jest dynamiczny i przedsiębiorcy szybko potrafią podejmować decyzje. – Biznes podlega nieustannym przemianom i postępowi, na przykład w zakresie organizacji pracy poszczególnych ludzi i grup, a przecież zarządzanie państwem jest w istocie zarządzaniem różnego rodzaju procesami, te zaś są najbardziej optymalizowane w gospodarce. Chodzi więc o to, by wiedzę i doświadczenie gromadzone w biznesie przenosić do świata polityki – pisał w „Płoną koty w Biłgoraju”.

Wróćmy do roku 2006. Lublinem od ośmiu lat rządzi Andrzej Pruszkowski (obecnie radny miejski PiS), ale wielkimi krokami zbliża się polityczne przesilenie. W siłę rośnie PO, a kandydatem na prezydenta miasta ma być regionalny nowy lokalny lider PO Janusz Palikot. Gdy 1 lipca 2005 roku do Lublina przyjeżdża Donald Tusk, biznesmen Palikot wchodzi z Tuskiem do Trybunału Koronnego i ogłasza, że wstąpił do Platformy Obywatelskiej. Mówił też, że Lublin jest dla niego Barceloną sprzed 20 lat, czyli miastem, które za chwilę stanie się europejskim fenomenem. Tą Barcą miał miasto wojewódzkie Polski B uczynić prezydent Palikot. Ale nie wystartował w wyborach, bo zakochał się w swojej obecnej, drugiej żonie Monice.
Finalnie kandydatem PO w wyborach na prezydenta miasta został akustyk, wykładowca Politechniki Lubelskiej Adam Wasilewski. Wygrał w drugiej turze z Izabellą Sierakowską z SLD. To był szok, bo ustępujący prezydent Andrzej Pruszkowski nie załapał się nawet do dogrywki przy wyborczych urnach. I jeżeli miałby kogoś za to winić, to dwie osoby: Janusza Palikota i Zbigniewa Wojciechowskiego.
Wybory 2006. Tak naprawdę wygrywa Palikot
Stan gry wygląda tak: Pruszkowski walczy o reelekcję, a jego najpoważniejszym przeciwnikiem jest Wasilewski z PO. Ale na szachownicy są też inne figury. To Izabela Sierakowska z lewicy i startujący z własnego komitetu Zbigniew Wojciechowski. To prawicowy działacz, za sprawą którego w 2001 r. na pl. Litewskim stanął pomnik Józefa Piłsudskiego.
Ale wtedy, w 2006, Wojciechowskiemu do PO i do PiS było tak samo blisko. Zresztą już potem był kandydatem PO na posła i gdy Palikot w 2011 r. w blasku fleszy zrezygnuje z mandatu, to właśnie Wojciechowski zajmuje jego miejsce w sejmowych ławach.
W walce o Lublin pierwszej turze Pruszkowski dostaje 23 521 głosów, a Wojciechowski 20 966. Do drugiej tury wchodzi Sierakowska (28 777), drugi jest Wasilewski (27 397). Gdyby jednak Zbigniew Wojciechowski nie startował, miał słabszą kampanię, nie miał na nią pieniędzy, to wyborczy finał wyglądałby zupełnie inaczej.
W swojej najnowszej książce „Kulisy biznes-show, czyli jak wydałem 220 mln” Palikot wspomina to tak: „Niespodziewanie (tego nikt, poza nami, nie brał pod uwagę) wygraliśmy wybory prezydenckie w Lublinie, nasz Adam Wasilewski pokonał kandydata PiS-u. Było to kompletnym zaskoczeniem dla wszystkich” – pisze. I zdradza kulisy: „Sfinansowaliśmy też kontrkandydata dla Andrzeja Pruszkowskiego, Zbigniewa Wojciechowskiego, który rozbił elektorat PiS-u i tak do drugiej tury weszła Iza Sierakowska i właśnie Adam Wasilewski”.
Po pierwsze byłoby to nietyczne, po drugie niezgodne z prawem. Ale efekt gierek Palikota był taki, że z prezydentem z PO w talii Palikot zawarł (a potem ją zerwał) koalicję z PiS w Radzie Miasta i sejmiku województwa.
– Nie komentuję tego. Proszę zadać stosowne pytanie Zbyszkowi Wojciechowskiemu – mówi nam dziś Andrzej Pruszkowski.
– Kłamstwa, kłamstwa, wierutne kłamstwa – mówi o słowach Palikota Wojciechowski i tłumaczy, że pieniądze na kampanię były jego własne i rodziny. Ale przyznaje, że jego start skomplikował sytuację na prawicy i głosy się podzieliły.
Koalicja z PiS nie była jednak oczywista. Równie dobrze plan mógł się posypać. Trzeba było do współpracy przekonać liderów PiS. Rozmowy Palikot prowadził z Krzysztofem Michałkiewiczem, ówczesnym regionalnym przewodniczącym partii Kaczyńskich i Elżbietą Kruk. Z tą drugą spotykali się, jak wyznaje w tej samej książce, w domu Krzysztofa Cugowskiego, wokalisty Budki Suflera, późniejszego senatora PiS i dobrego znajomego zarówno Palikota jak i Kruk.
„Pełne zaufanie, które do siebie mieliśmy umożliwiło nam zbudowanie koalicji sejmikowej, potem
remont Centrum Spotkania Kultur, budowę lotniska w Świdniku i inne projekty” – wyznaje Palikot.
To ten właśnie moment trzeba uznać za kluczowy w politycznej karierze Palikota. Okazał się bardzo sprawnym graczem politycznym. Wyniósł z biznesu umiejętność negocjacji i spotykania się w punktach zbieżnych. Skupiał się na konkretnych przedsięwzięciach. W życie wcielał też biznesowe finansowanie polityki. Choć jego przeciwnicy wolą dziś mówić o metodach „gangsterskich”. – Zbigniew Wojciechowski mógł nie być jedyną osobą, której kampanię w wyborach prezydenckich w 2006 r. finansował Palikot. Mógł też płacić za start Andrzeja Mańki – mówi jeden z naszych rozmówców. Mańka startował z Ligii Polskich Rodzin sprzymierzonej z PiS, a jednak konkurował o głosy z Andrzejem Pruszkowskim.
– Nie jest tajemnicą, że początkowo to Wojciechowski mógł być kandydatem PO. Widać też było w trzech ostatnich tygodniach, że jego kampania stała się bardzo intensywna. Palikot ze swojej strony, chyba po raz pierwszy w Polsce, na taką skalę w wyborach zastosował socjotechnikę i bardzo ostrą i negatywną kampanię wobec kontrkandydata. Pruszkowski był atakowany bardzo brutalnie – wspomina nasz rozmówca
Pytany o to Wojciechowski zapewnia dziś, że nigdy w tamtym czasie nie było rozmów o jego starcie we
współpracy z Palikotem i PO. Przyznaje też, że pod koniec kampanii jego notowania sondażowe rosły i gdyby wyścig potrwał trochę dłużej, to być może właśnie on zostałby prezydentem Lublina.
Górki czechowskie w politycznej grze
Palikot jako szef PO miał w tych wyborach cel polityczny: przejąć władzę w Lublinie. Ale miał też cel biznesowy. – Chodziło o zgodę miasta na wybudowanie na górkach czechowskich wielkiego marketu, na co Pruszkowski się nie zgadzał. Potrzebny był prezydent, który na to zezwoli – słyszymy od jednego z naszych rozmówców wspominających tamte czasy.
Górki to dziś teren należący do deweloperskiej spółki TBV Investment, która planuje tam budowę ogromnego osiedla Wtedy jednak dawny poligon należał do Echo Investment. Inwestycja jednak nie doszła do skutku, bo (już za kadencji Adama Wasilewskiego) kilku radnych PO wyłamało się i nie poparło uchwały po myśli kieleckiego inwestora.
Zabrakło także głosów ze strony PiS. – Mówiło się już przed głosowaniem, że ceną za niepoparcie uchwały w sprawie Echo może być zerwanie koalicji funkcjonującej, podkreślam – dobrze funkcjonującej, w Radzie Miasta. Koalicji PO-PiS – mówił w jednym z programów Piotr Kowalczyk, kiedyś działacz PiS, przewodniczący RM kilku kadencji, a obecnie deweloper i właściciel sieci bilbordów.
Koalicja w radzie miasta została zerwana. Tego samego dnia rozpadła się też współpraca w sejmiku.
Pierwsza afera o pieniądze
Ale i sam Palikot musiał tłumaczyć się ze sposobu finansowania kampanii wyborczej. Afera wybuchła w 2007 r. Chodziło o wybory parlamentarne w 2005, kiedy Palikot po raz pierwszy został posłem. Jego kampanię mieli finansowo wspierać studenci i emeryci. „Z zebranego przez lubelską policję materiału wynikało, że jeden z działaczy PO w Lublinie miał w 2005 r. wręczyć kilku studentom po 12 tys. zł, które to pieniądze oni wpłacili na swoje konta, a następnie przelewami przekazali na konto komitetu wyborczego Palikota. Pieniądze te miały pochodzić od samego Palikota” – tak sprawę opisywały wówczas media.
Rafał Panas: – Dowiedzieliśmy się, że radomska prokuratura umorzyła to śledztwo i postanowiliśmy, że pojedziemy do Radomia poznać treść uzasadnienia. Czytało się je jak gotowy akt oskarżenia. Mimo to prokuratura zdecydowała o umorzeniu, dopatrując się najwyżej wykroczenia.
Później sam Palikot bagatelizował tę sprawę, mówiąc, że to wykroczenie takie jak przejście na czerwonym świetle.
Show must go on
Palikot rósł w siłę. Był człowiekiem sukcesu, milionerem. Ludzie mu ufali, bo przecież nie przyszedł do polityki dla pieniędzy. Potrafił przekonywać do siebie wyborców, porywał liberalny elektorat i wtedy jeszcze nie czepiał się Kościoła. Jednak żeby zostać gwiazdą to trochę za mało. Tu potrzeba show. A to Palikot potrafił robić jak mało kto.
Po sejmie chodził w różowej marynarce. Do studia telewizyjnego TVN przynosił świński łeb („To prezent dla mafii, jaką jest PZPN”). Pił „małpki” w centrum miasta (bo takie miała masowo zamawiać Kancelaria Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego) czy palił skręty domagając się legalizacji marihuany. Takich rzeczy w polskiej polityce nigdy wcześniej nie było.

– Nie można się było z nim nudzić. Jak organizował konferencję, to wiadomo było, że coś się wydarzy – opowiada Rafał Panas. – Najgłośniejsze akcje dotyczyły chyba tego, jak oskarżał Lecha Kaczyńskiego o alkoholizm. Palikot po takim występie notował olbrzymie liczby cytowań w mediach – dodaje.
Z show Palikot uczynił swój znak rozpoznawczy. I nie zawsze były to przestawienia obliczone tylko na przykucie uwagi. Zaczęło się przecież od bardzo ważnej sprawy – od pistoletu i wibratora.
W 2007 roku Lublinem wstrząsnęła sprawa zgwałcenia studentki w policyjnej izbie zatrzymań. Palikot zaprosił dziennikarzy na konferencję prasową do swojego biura. W jednej ręce miał sztucznego penisa, w drugiej pistolet- atrapę. Jako symbole lubelskiej policji.

Palikot z miejsca znalazł się w każdym portalu, w każdej stacji telewizyjnej i sprawa z Lublina stała się
momentalnie ogólnopolska. Policjant z izby zatrzymań w 2011 r. został skazany za gwałt.
Ale za takiego rodzaju przedstawienia poseł Palikot bywał też karany. Za picie „małpek” na lubelskim Starym Mieście sejmowa komisja udzieliła mu upomnienia. „Komisja uznała, że stawianie publicznie pytań o stan zdrowia prezydenta jest niedopuszczalne. Każdy obywatel ma bowiem konstytucyjne prawo do ochrony swoich dóbr osobistych, w tym czci i godności. Poseł Janusz Palikot w sposób nieuprawniony po raz kolejny postawił publicznie zarzut Prezydentowi RP choroby i alkoholizmu, czym zdaniem Komisji naruszył jego godność, a tym samym zasadę rzetelności. Poseł bowiem nie ma podstaw natury merytorycznej do formułowania takich tez. Spożywając publicznie alkohol poseł Janusz Palikot złamał zasadę dbałości o dobre imię Sejmu (…)” – uznali posłowie.
Janusz Palikot był w PO, pod wodzą Tuska, kimś w rodzaju Stańczyka. Mówił to, czego premierowi nie
wypada, a był na tyle znaczący, że słowa przebijały się w mediach.
Palikotyzacja polityki
Maj 2010, kilka tygodni po katastrofie smoleńskiej. Zbliżają się wybory prezydenckie. O władzę walczy Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. Ten drugi jest spokojny, w żałobie po śmierci brata. Daleko mu jeszcze do prezesa oskarżającego Donalda Tuska o zamach. Nie ma też śladu po wcześniejszym Jarosławie ostro ścierającym się z PO.
Nikt jednak nie może zadać pytania, czy ta zmiana jest prawdziwa. Czy to tylko wyborczy wizerunek w walce o Pałac Prezydencki? I wtedy wchodzi Palikot. Do tej pory wściekle i brutalnie atakujący Lecha Kaczyńskiego, teraz ścina włosy, zdejmuje różową marynarkę, zakłada okulary i staje się poważnym mężem stanu. To jednak tylko trwający kilka tygodni happening mający dać do zrozumienia, że przemiana Jarosława Kaczyńskiego jest sztuczna.
– Pokazałem, na czym polega mechanizm przebrania, na co się ludzie nabierają – przyznał potem we „Wprost”. – Nie jest prawdą, iż ludzie się tak bardzo zmieniają, nawet na skutek najbardziej tragicznych wydarzeń.
Wiele razy Tusk czy Komorowski odcinali się od „palikotyzacji” polityki. Ale czy takie harce były możliwe bez zgody władz partii? To niemożliwe. A Palikot zapewniał sobie poparcie Tuska nie tylko przez osobistą znajomość i sympatię (która z czasem wygasła), ale także dzięki bliskim kontaktom z Bronisławem Komorowskim i Pawłem Grasiem. Ten drugi to przyboczny Tuska. Był na zaręczynach Janusza z Moniką i na ich weselu, choć inni politycy nie zostali na przyjęcie zaproszeni.
„Już po ślubie Graś wpadł do nas czasem, czy to do Lublina czy na Suwalszczyznę. Był jakoś blisko naszego domu, na pewno najbliżej ze wszystkich polityków PO” – wspomina Palikot w „Kulisach Platformy ”. Z Pawłem Grasiem utrzymują kontakt po odejściu z partii. Graś objął nawet pakiet akcji w jednej z alkoholowych spółek Palikota.
Teraz Twój Ruch, Janusz
Pod koniec 2011 roku odchodzi z PO i rzuca mandat poselski. Ma zamiar budować własną partię i w kolejnych wyborach wejść do parlamentu. Oficjalnie dlatego, że zaczęła mu przeszkadzać PO, a i Tusk zmienił nastawienie do swojego znajomego.
„Myśl o tym powoli zaczęła we mnie dojrzewać. A na decyzję nałożyło się kilka czynników. Utrata zaufania do Donalda miała na pewno znaczenie. Ale dostrzegłem też, jak wielkim jest on koniunkturalistą. I przed wyzwaniem zawsze dezerteruje” – opowiada w swojej książce.
Janusz Palikot zakłada Ruch Palikota (potem partia zmieniła nazwę na Twój Ruch). Jest to lewicowe, liberalne ugrupowanie gromadzące ludzi o wyraźnych antyklerykalnych poglądach.



– Fenomenalna sprawa. Pierwszy taki projekt w Polsce – mówi nam Marek Poznański, dziś członek zarządu powiatu hrubieszowskiego, wtedy poseł TR. I przypomina, że początkowo projekt Palikota wcale nie był antyklerykalny. – Na sztandarach miał hasła gospodarcze. I to mnie przekonało. Wielu ludzi także. Nie bez znaczenia była sama osoba Janusza Palikota, milionera z setki najbogatszych, człowieka sukcesu – wspomina Poznański.
– W ciągu kilku miesięcy stworzył stowarzyszenie, założył partię, wygrał wybory do Sejmu. Drugi taki przypadek to chyba Paweł Kukiz, a potem Szymon Hołownia. Ale to Janusz był pierwszy. W tych trzech przypadkach największą wartość miało nazwisko lidera. Palikot firmował projekt, zajeździł kilka samochodów podróżując po Polsce. Coś niesamowitego – mówi nam jeden z byłych kolegów Palikota.
W wyborach w 2011 r. Ruch Palikota osiągnął trzeci wynik. I zmienił Polskę. Wprowadził do Sejmu pierwszego zadeklarowanego homoseksualistę Roberta Biedronia i pierwszą osobę Transpłciową Annę Grodzką. Kilka osób, które wypromował wówczas Palikot, robi dziś kariery. Barbara Nowacka jest ministra edukacji narodowej, a jej zastępczynią kolejna podopieczna Palikota z czasów PO Joanna Mucha. Z województwa lubelskiego TR do Sejmu wprowadził Zofię Popiołek, Marka Poznańskiego i Michała Kabacińskiego.
Antyklerykalizm Ruchu Palikota pojawił się później. Jest tylko jeden problem. Janusz Palikot wcale nie jest takim antyklerykałem. Jak mówią jego znajomi, nigdy wcześniej wyraźnie tego nie okazywał. Stąd może plotka, że Twój Ruch wcale nie miał być antykościelny. Zgodnie z tą opowieścią, zanim Palikot zdecydował się na ten ton, zlecił szerokie badania. Miały pokazać, na jakiego rodzaju formację jest w Polsce miejsce. I wyszło, że ludzie czekają na mocną, liberalną, antykościelną, ale nie na socjalną lewicę. W tym badaniu takie nastawienie miało trochę więcej wyborców niż twarda, konserwatywna partia. Gdyby ta analiza wskazała odwrotnie, Palikot stałby się liderem formacji pokroju dzisiejszej Konfederacji.
– Od początku to była partia wodzowska. Wszystko zależało od Palikota, a ludzie mu ufali i szli za nim jak w ogień. Było przeświadczenie, że skoro odniósł sukces w biznesie, to wie co robi – wspomina Marek Poznański.
Cztery lata później sam Palikot wystartował w wyborach na prezydenta Polski. Zajął 7. pozycję, a wygrał Andrzej Duda. Kilka miesięcy później jego partia nie weszła do Sejmu.






Początek końca
Janusz Palikot zawsze mówi dużo o swoich sukcesach i o swoich porażkach. Lubi opowiadać o tym, jak upadł wydawany przez niego tygodnik „Ozon”, o swoim rozwodzie, o politycznych błędach. „Największym błędem moim i partii była decyzja o budowaniu szerokiego obozu politycznego z postkomunistyczną lewicą. Zarówno Europa Plus, jak i rozmowy z SLD ws. samorządu spowodowały, że utraciliśmy część (i to istotną) naszej wiarygodności! Niestety! Dziś wiem, że porozumienie z Kwaśniewskim, Kaliszem czy Millerem nie ma sensu. Ja i Twój Ruch jesteśmy partią zmiany, a nie władzy!” – napisał w 2014 r. kiedy jego partia traciła na znaczeniu, a członkowie formacji odchodzili.
I przyznał: „W krytyce Kościoła przekroczyłem granice walki o świeckie państwo na rzecz walki z Kościołem. Nie na miejscu były wypowiedzi o dzieciach papieża i pedofilii biskupów. Bo choć wielu biskupów łamie prawo i niestety ma skłonności pedofilskie, to przecież nie dotyczy to każdego z nich!”.
Do grona kłopotów doszły te finansowe. Działacze Twojego Ruchu skarżyli się na zaległości wobec ZUS w opłacaniu składek pracowników, zapłacenie z rocznej subwencji 1,9 mln zł synowi skarbniczki formacji Danuty Wójcik (za elektroniczny system ewidencyjny członków). Sama skrabniczka otrzymała 118 tys. zł.
Działacze podejrzewali, że pieniądze wychodziły na boku na cele niepolityczne. I z tego powodu jeszcze w 2015 r. partia zaczęła się rozpadać. Andrzej Rozenek nikogo wprost nie oskarżał o kradzież pieniędzy: – Ale zamiast dbać o pracowników, wydawano je może na restauracje, hotele. Palikot nas oszukiwał: w wewnętrznym komunikacie do członków partii twierdził, że media, które o tym informowały, kłamią, a on będzie żądał w sądzie odszkodowania. Lider, który świadomie kłamie, musi mieć złe zamiary. Palikot kłamie nawet w tak drobnej sprawie: puścił na Twitterze skan dokumentu, że nie mamy zajętego konta, tyle tylko, że to konto partii, a nie klubu. To manipulacja na poziomie przedszkola – mówił Gazecie Wyborczej.
W 2016 r. TR dostał prawie 2,8 mln zł państwowej subwencji, ale na koniec roku było już tylko 47 tys. zł. – Mieliśmy spore zobowiązania, w tym zaciągnięte kredyty, m.in. na poczet kampanii wyborczej w 2015 r. – tłumaczył wtedy Łukasz Piłasiewicz, sekretarz TR (dziś jego bliski współpracownik w biznesowych przedsięwzięciach, którym wnikliwie przygląda się Prokuratura Krajowa).
W 2018 r. partia praktycznie nie działając otrzymała ponad 1,2 mln zł. A pieniądze szybko się rozeszły Kancelaria Piłasiewicza dostała (część to zaległa zapłata) 179 tys. zł. 76 tys. zł trafiło do firmy MarkNeting Przemysława Bobrowicza – innego bliskiego współpracownika Palikota. Dwie faktury na łącznie 98,4 tys. zł to zapłata dla lubelskiego prawnika Krzysztofa Klimkowskiego, który dziś nadal pracująe dla Palikota, ale też dla deweloperskiej spółki TBV (ta od górek czechowskich). A sommelier Andrzej Strzelczyk otrzymał ponad 70 tys. zł. Prawie 40 procent rocznych wydatków (442,4 tys. zł) to pieniądze dla osób (lub ich firm), które zasiadały w kierownictwie TR.
Państwowa Komisja Wyborcza miała do sprawozdań finansowych zastrzeżenia. W końcu zaczęła je odrzucać. „Nieuzupełnienie przez Partię dokumentów niezbędnych do przeprowadzenia badania zgodności jej sprawozdania z prawem (…) uniemożliwia stwierdzenie, czy wykazane w sprawozdaniu dane są zgodne ze stanem faktycznym, a także rodzi domniemanie, że gospodarka finansowa prowadzona przez Partię w 2021 r. oraz jej sprawozdanie finansowe za ten okres, są niezgodne z regulacjami ustawy o partiach politycznych (…)” – to uchwała PKW z 2023 r. dotycząca sprawozdania za poprzedni rok.
Pionki na szachownicy Palikota
W czerwcu 2023 r. Twój Ruch został wykreślony z listy partii politycznych za niezłożenie rocznego
sprawozdania finansowego. Kilka miesięcy wcześniej ostatni działacze zdecydowali o rozwiązaniu formacji. – Po odejściu Janusza trudno było odbudować markę partii, bo czy komuś się to podoba, czy nie Palikot był najbardziej rozpoznawalnym brandem politycznym w Polsce – tłumaczyła Marzenna Karkoszka, współprzewodnicząca TR.
Zaczęło się psuć jednak dużo wcześniej. Nie wszystkim członkom podobała się antykościelność. Model zarządzania partią też nie. – Kiedyś powiedział nam, że bez niego nie byłoby nas w Sejmie. Odpowiedziałem, że bez nas też by go nie było. W 2011 nikt nawet nie chciał zbierać pod listami kandydatów podpisów poparcia. My to załatwiliśmy – opowiada Marek Poznański. I dodaje, że wodzowski styl zarządzania w końcu się wyczerpał. – Ludzie zobaczyli, że są tylko pionkami na szachownicy Palikota.
Wyszło to na jaw przed eurowyborami w 2014 roku. Wówczas Palikot stworzył szeroki lewicowy front Europa Plus. – Zaczął dogadywać się z Ryszardem Kaliszem, Markiem Siwcem, Aleksandrem Kwaśniewskim. Posłowie RP sądzili, że będą w tych wyborach jedynkami, a ich miejsce w Sejmie zajmą kolejni z listy i nagle się dowiadywali, że tak nie będzie. Nie mieli już nawet pewności, że będą liderami w wyborach do Sejmu w 2015 roku. Wtedy zobaczyli, jak Palikot instrumentalnie traktuje ludzi – opisuje Poznański.
Od 2015 r. zaczął się pochód PiS po władzę. Hasła Palikota przestawały być atrakcyjne. Skupiały się na
światopoglądzie, a za mało w nich było gospodarki, polityki społecznej. Zresztą tej rozbuchanej Palikot
zawsze był przeciwny, a PiS właśnie tym uwiódł wyborców.
Ludzie w 2015 roku zagłosowali na PiS. A Janusz Palikot niedługo po wyborach w 2015 r. zaczął znikać. Wrócił do biznesu i w 2018 r. kupił od posła Kukiz’15 Marka Jakubiaka Browar Tenczynek. To był początek problemów. Dziś były polityk siedzi we wrocławskim areszcie, a współpracujące z nim firmy i osoby prywatne od miesięcy czekają na swoje pieniądze, a byli pracownicy browaru na zaległe wypłaty. Portal Money.pl wyliczył, że powiązane z Palikotem spółki pożyczyły z rynku ok. 344 mln zł – od obligatariuszy, udziałowców, akcjonariuszy i pożyczkodawców..
– Kiedy zbierał pieniądze na swoje projekty, dzwonili do mnie ludzie, pytając czy wpłacić. Odradzałem. I
nie tylko ja. Teraz dzwonią ci sami ludzie i dziękują za ostrzeżenie. Śmiało mogę powiedzieć, że uratowałem ich pieniądze, a były duże, bo chcieli zainwestować np. 2 mln zł – mówi nam Marek Poznański
– Czy bym zainwestował w biznes Palikota? Nigdy w życiu. Te zachęty, reklamy, obietnice wyglądały
bardzo dobrze i nie dziwie się, że ktoś mógł uwierzyć. Ale jak ktoś zna Janusza Palikota i obserwował go
przez lata, to jednak nie da się skusić – mówi Rafał Panas.
Poznański: – Palikot jest inteligentny, umie rozmawiać z ludźmi, czyta ich. Ale jak można zaufać komuś, kto zarządzał finansami partii i klubu tak, że pieniądze gdzieś, choć zgodnie z przepisami, wychodziły na boku? Zawsze umiał gromadzić fundusze od ludzi i je wydawać. I jeszcze napisał książkę o tym jak wydał 220 mln zł. Jak wyjdzie z więzienia, to pewnie wyda następną książkę – o tym jak Tusk go tam wsadził. Być może już ją pisze.
Na zdjęciu: Janusz Palikot w roku 2014 – przed wyborami do PE i Sejmu, które przegrał (Fot. FB)
Mimo że artykuł dotyczy Janusza Palikota to świetnie jest opisany pan Wojciechowski to jest największa gnida w Lublinie wazelina i wazeliniarz i sprzedawczyk zesłany do kraśnickich wodociągów na swojej fejsbukowej stronie cały czas publikuje zdjęcia i treści których pokazuje siebie w rozmowach politykami europejskimi… Kupił go Palikot i dlatego pruszkowski przegrał później stało się to samo ze sprawką kiedy Wojciechowski przekazał głosy na żuka to jest kawał gnidy
Jaki by nie był Wojciechowski to pokazuje jedno: polityka to jest jeden wielki syf. Byle tylko dorwać się do władzy i po trupach do celu. Usta pełne frazesów o dobru państwa i miasta, a tak naprawdę brudne gierki i manipulowanie społeczeństwem. Dobrze się stało, że Palikot się na tym wyłożył.
Tu czytam, że Paliklaun płacił jakieś faktury na rzecz tebewała, a gdzieś kiedyś wyczytałem, że wypromowany przez Paliklauna Kabaciński wykonywał usługi PR dla tej spółki specjalnej troski, mimo że niby to ponoć Paliklaun miał swego czasu na pieńku z bandą Dona Hamisco, która – jak się wkrótce potem okazało – miała własne, bardziej ambitne plany w/s „zagospodarowania” GCz. (https://youtu.be/dhHpjxxX8io).
To kolejna przesłanka dla potwierdzenia teorii, że cfaniaki-socjopaci mogą się czasem posprzeczać, ale na dłuższą metę grają do jednej bramki – po stronie kapitalistów przeciwko „plebsowi”.
PS. Tak, zgadzam się z opinią, że Paliklaun to socjopata, ale to samo dotyczy ~80% politykierów i 95+% dewelo-buraczków. Tak działają procesy naturalnej selekcji w kapitalizmie.
„Dworzec PKS przy al. Tysiąclecia spowity we mgle i dymie z kominów okolicznych kamienic. Bilety MPK można kupić w maluchu zaparkowanym na chodniku przy kiosku, który zresztą sprzedaje też bilety. Na przystanek podjeżdżają trzeszczące, wręcz rozpadające się prywatne autobusy konkurujące o pasażerów z MPK.”
Artykuł bardzo dobry, ale nie wiem, jaką rolę pełnić ma ten cytowany wyżej wtręt?
Stan taboru przed zassaniem setek mln z UE był jaki był, ale przynajmniej wówczas jeszcze ten tabor jeździł, a nie służył jako dekoracja zajezdni.
Dym z kominów okolicznych kamienic jest taki sam, jak 20 lat temu.
Czy ww. anegdoty + wrzutka, że bilety mpk kupowało się z „malucha” (czy ze śmiesznej budki, jak kiedyś przy skrzyżowaniu Lipowa/Racławickie/Krakowskie) ma świadczyć o tym, jak to Kozi Gród był zacofany za Pruszona?
Może i był, ale przynajmniej wówczas jeszcze to nieszczęsne miasto nie było prywatnym folwarkiem dewelo-bandy.
Fasadowy „rozwój” poprawił komforty 2 górnych decyli, ale dla całej reszty „plebsu” warunki bytowania wcale nie wydają się lepsze.
Kabacinski prowadzi dla TBV serwisy internetowe od lat. Przypadek?
Kronikidewelorozwoju też nie rozumiem tego wyśmiewania Pruszkowskiego. Czasy były trochę inne. Patrząc z perspektywy może nie za wiele zrobił, ale też mało napsuł. „Tak krawiec kraje, jak mu materii staje”. Co do Palikota to pisałem już wcześniej, że to niezły cwaniak. Po prostu popełnił błąd odcinając się od Platformy Deweloperskiej i wybierając biznes alkoholowy zamiast deweloperskiego.
„Artykuł bardzo dobry, ale nie wiem, jaką rolę pełnić ma ten cytowany wyżej wtręt?”
Chodzi zapewne o to, by brzmiało bardziej po Wołoszańskiemu.
Palikot nie obciąży Tuska, bo dobrze wie, że prywatyzacja Polmosu Lublin bez przychylnego oka ABW-u (naczelnikiem był były oficer WSI) nie doszłaby do skutku. Również dobrze wie, że Michnik dawał mu parasol ochronny i budował jego image. Wyjdzie – to areszt wydobywczy; gdy zrozumie i „truknie” do Dubois – mea culpa morda w kubeł – premier zrozumie. Palikot może już na wolności przeprowadzic konwersję zadłużenia na udziały – o ile areszt wydobywczy nie ma służyć do upadku browaru i gorzelni.