Wesprzyj Kontakt

5 minuty czytania  •  02.12.2024 11:33

Pani Jolanta dostaje maila. I już wie, co ma boleć

Udostępnij

Nie lubię grać depresji, bo w scenariuszu jest zapisane, że nie mogę patrzeć „lekarzowi” w oczy, a ja inaczej z człowiekiem nie umiem rozmawiać – opowiada pani Jolanta, pacjentka symulowana. Obecnie bank takich pacjentów Uniwersytetu Medycznego liczy 21 osób.

  • Zatem dostaje pani maila i wie, co ma panią boleć?

– Tak. Ale to nie jest krótki opis na co mam narzekać, ale kilka stron scenariusza z bardzo dokładnymi danymi. Określone jest w nim nawet to, jak ma się ubrać, ile mam ważyć, jaki mam mieć wzrost, jakie leki mam przyjmować, ile posiłków spożywać dziennie i jakie to posiłki. Oczywiście większość tych rzeczy jest umowne, mam je zagrać. Scenariusz spotkania ze studentami zawiera nawet to, jakie mogą zostać zadane pytania i jak mam na nie odpowiedzieć. Muszę się tego trzymać.

  • Jak została pani pacjentką symulowaną na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie?

– To stało się kilka lat temu, krótko po moim przejściu na emeryturę. Nie należę do osób, które całe dnie spędzałyby w domu i nic nie robiły. Szukałam jakiegoś zajęcia i natknęłam się na ogłoszenie, że uczelnia szuka osób, które chciałyby zostać pacjentem symulowanym i w taki sposób pomagać przyszłym lekarzom przygotowywać się do zawodu. Odpowiedziałam na ogłoszenie, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, wypełniłam ankietę, ale to nie wszystko. Zanim zaczęłam grać swoje role, musiałam obserwować 20 godzin tego rodzaju zajęć.

  • Jak wygląda pani praca?

– Przychodzę jako pacjentka z konkretnymi dolegliwościami na zajęcia lub egzaminy do studentów. Mają za zadanie się mną zająć, zaopiekować, przeprowadzić wywiad medyczny. Ćwiczenia i egzaminy odbywają się w gabinetach lekarskich, a ich przebieg jest obserwowany przez wykładowców zza lustra weneckiego. Podczas zajęć zawsze jest kilkuosobowa grupa studentów, ale już egzamin to spotkanie sam na sam.

Punkt pierwszy, za każdym razem, to wejście do gabinetu. Do momentu kiedy „lekarz” się nie przedstawi i nie zapyta mnie o nazwisko, to nie podaję żadnych danych. Musi także poprosić, żebym usiadła, bo inaczej cały czas będę stała.

  • Jakie dolegliwości dostaje pani do zagrania?

– Bardzo różne. Nie zawsze jest to choroba, bo niektóre ze scenariuszy dotyczą śmierci matki. Mam wówczas odegrać córkę, a lekarz ma mi przekazać tę smutną wiadomość. Grałam klientkę apteki, która przyszła po leki na cukrzycę i chciała się dowiedzieć wszystkiego o ich stosowaniu. Przyszło mi grać młodą matkę, która przychodzi z noworodkiem albo niemowlakiem na kontrolę.

  • Miała pani fantom dziecka?

– Tak, używamy takiego. Nazywamy go Jaś Cudny. Musi zostać przebadany, zważony, osłuchany, opisany przez lekarza lub zaszczepiony.

Wskazówki dla mnie jako pacjentki są bardzo konkretne. Jeżeli mam mieć depresję, to mam wypisane, na co mam się uskarżać. Przy tym, podczas wizyty, nie wyliczam tego sama, bo badający musi o nie zapytać. Tak samo mamy wskazane, jak mamy się zachować w przypadku śmierci matki. Przyznam, że ja nie gram takiej roli. Jest to dla mnie za trudne emocjonalnie.

  • Właśnie o tym pomyślałem, że są wyzwania z którymi zmierzyć jest się trudno.

– Próbowałam ze śmiercią matki, ale przeczytałam scenariusz i uznałam, że nie dam rady. Trudno jest też grać sceny na sali szpitalnej – np. pacjentki z delirium. Już tego nie robię, bo było bardzo wyczerpująca. Czasami trzeba krzyczeć, wyzywać, odpychać, kopać, próbować uciekać. Wszystko zgodnie ze scenariuszem. Jednocześnie, grając to, trzeba być czujnym i śledzić, słuchać co się dzieje, bo „lekarz” musi podać odpowiedni lek we właściwej dawce i kiedy to nastąpi, pacjent musi odpowiednio zareagować – uspokoić się lub usnąć.

Nie lubię też za bardzo grać depresji, bo w scenariuszu jest zapisane, że nie mogę patrzeć „lekarzowi” w oczy, a ja inaczej z człowiekiem nie umiem rozmawiać. Podstawą jest dobre przygotowanie się do roli. Jeżeli odrywam ją już któryś raz z kolei, to właściwie wystarczy, że przypomnę sobie scenariusz. Jednak kiedy otrzymuje nowe zadanie, to na przygotowanie potrzebuję czasu.

  • Przebieg badania często wymyka się scenariuszowi?

– Nie powinien. Jeżeli „lekarz” się w czymś pomyli, czegoś nie zrobi, to jest pod tym kątem oceniany. I bywa tak, że nagle wkracza wykładowca i mówi, że właśnie została podana zła dawka leku i przerywa ćwiczenia.

  • Często pani pracuje?

– W zależności od potrzeb uczelni. Na pewno są osoby, które grają częściej ode mnie. Może są lepsze? Nie wiem, ale nie narzekam. Obecnie mam 10-12 godzin takich zajęć miesięcznie.

  • Mając wiedzę jakie są standardy wizyty w lekarskim gabinecie jak w rzeczywistości wypadają lekarze?

– Nie jest z tym dobrze. Bardzo często daleko im do tego, czego uczy się na studiach. Ale biorę poprawkę na to, że w czasie ich nauki takich zajęć nie było. Lekarz miał wyleczyć, a nie być miłym. Dlatego może, kiedy kilka godzin czeka się pod gabinetem na spóźnionego lekarza, to on nawet nie przeprosi, że przyszedł za późno. Są też tacy, którzy nawet na pacjenta nie spojrzą, bo wpatrują się w ekran komputera. I jest jeszcze czas wizyt – 10 minut i już. Tymczasem podczas zajęć studenci pacjentom poświęcają więcej czasu. Zajęcia trwają 45 minut i podczas nich realizowane są dwa scenariusze. Nowe pokolenie lekarzy jest lepiej przygotowane do pracy z pacjentem.

Pacjent symulowany (standaryzowany)

Lekarze wykładowcy wolą, by takie osoby jak pani Jolanta nie nazywać symulantem. Lepszym określeniem jest pacjent symulowany (SP) lub pacjent standaryzowany.

Uniwersytet Medyczny pilotaż zajęć z pacjentami symulowanymi (standaryzowanymi) rozpoczął w roku akademickim 2014/2015. Początkowo odbywały się wyłącznie na kierunku lekarskim na przedmiocie „choroby zakaźne”. Potem projekt został rozwinięty dzięki środkom z UE, a kiedy się zakończył, zajęcia z pacjentami symulowanymi zostały na uczelni na stałe.

Tego rodzaju pacjenci są wykorzystywani nie tylko do kształcenia studentów polskojęzycznych, ale także posługujących się angielskim. Obecnie bank pacjentów symulowanych liczy 21 osób.

Od kiedy funkcjonuje program uruchamialiśmy różne formy rekrutacji. Prowadziliśmy kampanię informacyjną w radiu i w prasie oraz wśród pracowników uczelni. Plakaty umieszczane były w budynkach uczelni i szpitalach uniwersyteckich. Rekrutowaliśmy również wśród członków Klubu Seniora, teatrów amatorskich i Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Bardzo sprawdzał się tzw. „marketing szeptany”, czyli polecanie nowych kandydatów przez osoby już pracujące jako SP – opowiada dr n. med. Magdalena Horodeńska, prof. uczelni p.o. Kierownik Pracowni Symulacji dla Bezpieczeństwa Pacjenta. Katedry Edukacji Medycznej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Każdy, kto chciałby podjąć się takiego zajęcia może wysłać zgłoszenie na adres:  [email protected] 

W tym roku reaktywujemy również grupę studencką SP, czyli studenci naszej uczelni chętni do tej formy pracy i nauki, będą mogli brać udział w zajęciach. Ale nie biorą udziału w egzaminach – dodaje pani profesor.

Na zdjęciu: Rekrutacja pacjentów symulowanych prowadzone przez Uniwersytet Medyczny w Lublinie trwa przez cąły rok akademicki (Fot. Canva)

Artykuł powstał w ramach projektu „Samorząd w rękach Seniorów”, dofinansowanego ze środków Programu Wieloletniego na rzecz Osób Starszych „Aktywni+” na lata 2021–2025, edycja 2024.

Aktywni+ logo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *