Wesprzyj Kontakt

8 minuty czytania  •  27.02.2025 07:44

Odłów redukcyjny: W niedzielę śmiertelny zastrzyk. W poniedziałek wycieranie klatki z krwi

Udostępnij

Złapanie i uśmiercenie jednego dzika kosztuje podatników ok. 1400 zł. W tym roku do metalowych odłowni ustawionych w różnych dzielnicach Lublina złapały się już 24 zwierzęta. U żadnego z nich nie wykryto wirusa ASF.

Ten artykuł powstał dzięki wsparciu finansowemu naszych Czytelników.

Pręty są ubłocone, niektóre wygięte, widać na nich ślady krwi. Ostatni dzik stracił tu życie w niedzielę wieczorem. W poniedziałek rano klapa znów stoi otworem. Na ubitej ziemi rozsypana kukurydza, kawałki marchwi, buraków.

Takich odłowni w Lublinie jest dziewięć. Jeszcze kilka lat temu złapane w nie zwierzęta były wywożone do obwodów łowieckich, z którymi miasto miało podpisane umowy. Dziś już tak nie jest. Dzik, który wejdzie do klatki i zacznie jeść, trąca drewnianą belkę, a ta uruchamia zapadnię. Dźwięk opadającej metalowej klapy dla zwierzęcia oznacza wyrok śmierci.

Jeden wielki kwik i łomot

Klatkę dobrze widać z wyższych pięter bloków przy Relaksowej. Dobrze też słychać, co się w niej dzieje.

– Ja już mam paranoję – opowiada nam jedna z mieszkanek budynku. – Wstaję rano, biorę lornetkę i patrzę, czy klatka jest otwarta, czy zamknięta. W tym roku to jest już piąty, ale mogłam coś przeoczyć. 5 lutego złapały się trzy na raz. To był największy koszmar. Rzucały się na pręty, wyły tak, że serce pękało. Jeden wielki kwik i łomot. Siedziałam przy biurku i płakałam. Widzisz tę krew? One w klatkę tłuką głowami.

Krew, którą widzimy na zielonych metalowych prętach w poniedziałek rano, zostawiło inne zwierzę. W klatce na nieużytkach przy ul. Relaksowej spędziło kilkanaście godzin.

– Ten dzik musiał się złapać w nocy z soboty na niedzielę. O godz. 7 rano gdy wychodziliśmy z domu już w niej był. Wróciliśmy ok. 14 i był w niej nadal. Zadzwoniłam na Straż Miejską. Usłyszałam, że siedzenie w klatce wcale nie oznacza, że zwierzę jest męczone. Ale dali mój numer weterynarzowi. Przyjechali dwie godziny później. To był bardzo duży dzik, ogromny. Może ciężarna locha? One teraz mają małe.

Pokazuje filmy z 5 lutego. Na pierwszym do klatki podchodzi dwóch mężczyzn w czarnych skafandrach. Jeden otwiera torbę i składa aplikator weterynaryjny, który wyglądem przypomina długą broń. Drugi robi zwierzętom kilka zdjęć komórką. Na kolejnym wideo mężczyźni niosą wypchane plastikowe worki. W pakowaniu w nie martwych dzików pomaga im kobieta. Ta sama, która w poniedziałek, 24 lutego, przyjedzie tu zetrzeć krew z prętów.

Najpierw strzelają, pewnie środkiem uspokajającym. Potem coś im podają, mają takie ogromne strzykawki. Pierwszego zabijali trzy godziny, to był dramat. Teraz idzie im szybciej, już chyba wiedzą, jak to robić – opowiada kobieta.

Zabić dzika, złapać pawia

Trawnik pod balkonami bloków przy Relaksowej jest dokładnie zryty. Musiały tu być całkiem niedawno. I pewnie wrócą – pod jednym z balkonów ktoś rzucił skórki z pomarańczy.

Mieszkanka bloku: – One nic złego nikomu nie robią. Podejdą w nocy pod budynek, zryją trawniki i sobie pójdą. Mieszkam tu kilkanaście lat, nigdy w życiu nie widziałam, by przychodziły w dzień. Nie jest tak jak w Gdyni, gdzie dziki spacerują po osiedlach. Te tutaj chowają się w krzakach, uciekają jak z daleka zobaczą człowieka. One naprawdę boją się ludzi. A ludzie boją się ich. Chcą, by te klatki były, ale raczej nie mają świadomości, że one są w nich zabijane. Bo na tym teraz polega „odłów sanitarny”.

Na klatce bijąca po oczach żółta tabliczka z logiem miasta i z informacją czego nie wolno. Napisowi „Odłów redukcyjny dzików” towarzyszy rysunek lochy z dwoma warchlakami. Firma, która dogląda klatek, ma umowę z miastem na „Prowadzenie całodobowego pogotowia do spraw dzikich zwierząt na terenie Miasta Lublin”. W poprzednich latach robił to Echovet Rafał Ostaszewicz, a obecnie Gabinet Weterynaryjny Multi-Wet Lek. Wet. Rafał Parcheta.

Umowę z miastem weterynarz z Brzezic w gminie Piaski podpisał z gminą Lublin pod koniec grudnia 2025 r. Wynagrodzenie za okres pięciu miesięcy to 239 tys. zł, ale oprócz eksterminacji złapanych w klatki dzików, musi też m.in. odławiać z miasta dzikie zwierzęta, udzielać pomocy rannym w wypadkach drogowych, wywozić i utylizować zwłoki, obsługiwać inne żywołapki, niszczyć gniazda os czy szerszeni, a także łapać pawie jeśli uciekną z Ogrodu Saskiego. Parcheta ma też umowy na całodobowe usługi z innymi gminami – Piaski, Mełgiew, Świdnik.

Gmina Lublin wymaga, by na zgłoszenie zdarzenia z udziałem zwierząt weterynarz zareagował do 90 minut. Dziki złapane w klatki muszą czekać dłużej – na „podjęcie dalszych czynności” ma 4 godziny „od momentu stwierdzenia obecności zwierząt w odłowni„. Miasto oczekuje też, by przynęta w klatkach była wykładana „co najmniej raz w tygodniu” i liczy na „bieżący dozór i monitoring odłowni„. O tym, jak to wygląda w praktyce, chcieliśmy porozmawiać z weterynarzem. Nie udało się.

– Zapis, który mam w umowie, zabrania mi rozmowy na ten temat z mediami – stwierdza w rozmowie z Jawnym Lublinem Rafał Parcheta i odsyła nas do biur prasowych Ratusza i Straży Miejskiej.

To pierwsze mówi nam, że w zeszłym roku w urządzenia złapało się 29 dzików, a w tym już 22 dziki. Odłowni w mieście jest dziewięć – w lokalizacjach „zgodnych ze zgłoszeniami mieszkańców„.  – Odłowione zwierzęta usypia się, a następnie poddaje humanitarnej eutanazji farmakologicznej – zapewnia Anna Czerwonka z biura prasowego w Kancelarii Prezydenta. – Następnie za każdym razem przeprowadzane są badania na obecność ASF oraz CSF (pomór klasyczny świń).

Po informacje o wynikach badań miasto odsyła do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Tu dane o liczbie złapanych w klatki zwierząt są nieco wyższe (co wynika z dat dostarczenia próbek do badań). Paweł Piotrowski, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Lublinie, mówi o 30. dzikach złapanych w grudniu, gdy rozpoczął się sezon na „odławianie” i 24 zwierzętach w tym roku. U żadnego nie stwierdzono ASF. – Ale były dwa takie przypadki w powiecie lubelskim. Na terenie Dysa i Ciecierzyna mieliśmy też ognisko tej choroby. ASF się nie cofa. Jest duże natężenie dzików, one stykają się ze sobą, migrują – tłumaczy.

Zapory, opryski i myśliwi

– Dzik jest dziś stałym elementem miejskiego ekosystemu. Nie da się tych zwierząt wytępić, czy usunąć całkowicie. Dlatego to, czy dzik w mieście jest problemem, czy nie, w dużej mierze zależy od tego, czy chcemy widzieć w nim kłopot, czy raczej współmieszkańca – tłumaczy na łamach Gazety Wyborczej dr hab. Jakub Gryz z Instytutu Badawczego Leśnictwa. Naukowiec prowadzi badania nad obecnością dzików w Warszawie i opracowuje rekomendacje dla władz miasta. – Chodzi o to, by miasto nie pochłaniało najcenniejszych obszarów przyrodniczych. Sporo zostaje też do zrobienia w obszarze edukacji samych mieszkańców. Powinno się skończyć dokarmianie dzików.

Rozrastające się miasta zajmują tereny, gdzie żyją dzikie zwierzęta. Gdy mieszkańcy zaczynają skarżyć się na obecność dzików, zwykle zapada decyzja o odstrzale. Do dzików strzela Warszawa, Jaworzno, Gdynia, Sopot. Gdańsk rozstawił niewielkie mobilne odłownie – tak małe, że duży dzik nie może się ruszyć. W Gdyni, gdzie dziki spacerujące po ulicach jest codziennością, nad rozwiązaniem problemu debatuje zespół ds. rozwiązywania konfliktów z dzikimi zwierzętami złożony z grup mieszkańców i ekspertów (m.in. psycholog środowiska, weterynarz, ogrodnik miejski, prawnik).

Poznań od 2022 realizuje program opracowany przez zespół naukowców, przedstawicieli Polskiego Związku Łowieckiego, powiatowego lekarza weterynarii i urzędników. Miasto płoszy dziki, stosując m.in. zapory i repelenty – opryski albo puszki nasączone środkiem odstraszającym. Monitoruje szlaki wędrówki dzików i ustawia na stałych szlakach urządzenia dźwiękowe albo świetlne. Do tego szeroka akcja edukacyjna.

Na ostatniej sesji rady miasta szef poznańskiej straży miejskiej odtrąbił sukces. Wyliczał, że z ponad tysiąca sztuk pozostało ich 108. Dyrektor Zakładu Lasów Poznańskich przekonywał, że dziki wróciły do lasu, bo mieszkańcy przestali im zostawiać jedzenie. – Edukacja, którą prowadziliśmy dość intensywnie w mediach czy na spotkaniach w szkołach, dała efekt. Ludzie trzymają też śmieci w zamkniętych pojemnikach – mówił. Ale powiatowy lekarz weterynarii nie miał wątpliwości, że pomógł głównie odstrzał. – Żaden dzik miejski nie będzie chciał wrócić do lasu, gdy dowiedział się, że miasto to duża, darmowa stołówka – stwierdził.

W porównaniu z Poznaniem, gdzie dzikom zdarzało się paradować po głównych ulicach, a straż miejska odbierała 3 tys. takich zgłoszeń rocznie, w Lublinie problem wydaje się być marginalny.

Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej w Lublinie: – Tej zimy (od listopada) mieliśmy 12 zgłoszeń dotyczących przemieszczających się dzików i 23 zgłoszenia dotyczące innych dzikich zwierząt jak borsuk, lis, kuna, nietoperz, sarny, łosie. Głównie z peryferyjnych dzielnic, gdzie zwierzęta wchodzą do miasta od strony lasów i pól. W porównaniu z zeszłym rokiem statystyki się praktycznie nie zmieniły. Mam wrażenie, że w poprzednich latach tych zgłoszeń było więcej.

Anna Czerwonka, Kancelaria Prezydenta: – Na koszt odłowienia jednego dzika składa się koszt transportu odłowni, koszt jej montażu i demontażu, koszt nęcenia, koszt utylizacji zwłok, koszt pracy lekarza weterynarii oraz koszt jego dojazdu do odłowni, a także koszt zużytych środków medycznych. W ubiegłym roku średni koszt odłowienia jednego dzika wyniósł około 1,4 tys. zł.

Na zdjęciach: „Odłów redukcyjny dzików” w Lublinie trwa od początku grudnia do połowy kwietnia.

Pomóż i wpieraj Jawny Lublin

5 odpowiedzi do “Odłów redukcyjny: W niedzielę śmiertelny zastrzyk. W poniedziałek wycieranie klatki z krwi”

  1. Gosc pisze:

    Ktoś tu powiedział, że nic złego nikomu nie robią. To jest do czasu niestety. Nie popieram tak okropnych akcji łapania zwierząt ale dzik to nie jest świnka Peppa. Bardzo niebezpieczne zwierzę i nie powinno go być w mieście. Niestety ludzie przyczyniają się do ich cierpienia rozrzucając jedzenie i śmieci lub celowo dokarmiając. Ostatnio ktoś wyrzucił całego kurczaka na trawnik.

  2. musicie sobie to uświadomić,że myśliwi to nie ludzie,to najgorsi zwyrodnialcy!Ta całą ich gadka o przyrodzie,regulacji populacvi itp to jedno wielkie kłamstwo mające uzasadnić ich sadyzm i pęd do mordu! Gdyby nie bali się odpowiedzialności prawnej,bo to jednocześnie tchórze, to tak samo by traktowali nas ludzi!Otwórzcie oczy i przestańcie na nich patrzeć jak na ludzi! Zobaczcie ich takimi jakimi są,to zwyrodniałe bestie którym mord sprawia przyjemność i seksualną ekscytację! Przecież ci dewianci zostawiają żony na całę noce i warują na tych wieżach esesmańskich bo mają większą podnietę z mordu niż z włąsnych żon!

  3. Saint Francis pisze:

    Jak tylko te kmioty ze strzelbami przestaną polować, przyroda sama się ureguluje! Dziki pojawiają się w mieście, bo bydło myśliwskie wystrzeliwuje inne gatunki. Nigdy w życiu nie podam ręki sadyście, który mieni się „myśliwym”. Z myśleniem ten proceder nie ma nic wspólnego. Raczej z nienawiścią, kompleksami i pijaństwem.

  4. Delt pisze:

    Janku, rozumiem że tobie podnietę sprawia monitorowanie życia seksualnego myśliwych. Nie mnie to oceniać. Ale generalnie to uważasz że:
    1. Klatki są lepsze niż odstrzał, bo lepiej być otrutym niż zastrzelonym?
    2. Dziki powinny sobie swobodnie chodzić po mieście?
    3.Ostatnie pokolenie powinno się przykleić do ulic, żeby dziki nie mogły przejść?
    4. Trzeba dać dzikom broń, żeby mogły walczyć z myśliwymi?

  5. Grazia pisze:

    Wszystko rozumiem ale dlaczego zabijacie te zwierzęta też mają dzieci które chcą wychować w przeciwieństwie do człowieka.Odlaeiajvie i do lasu wywozcie a nie zabijacie .Moglibyście w lesie stworzyć rezerwat.Ale po jakiego grzyba jak tym wszystkim zarządza ciemnogród.Wstyd

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane artykuły