Udostępnij
Greenwashing w social mediach, a w rzeczywistości zalewanie zielonych dotąd osiedli betonem. Im głośniej ludzie krzyczą, by zostawić im drzewa, doliny i wąwozy, tym mocniej urzędnicy wpierają, że nowe blokowisko przysłuży się rozwojowi miasta, a kilkupasmowa arteria „ucywilizuje” dziki wąwóz.
Kolorowe obrazki malowniczo przebarwiających się klonów. Zapowiedź prac pielęgnacyjnych na blisko dwóch tysiącach szczególnie cennych drzew. Sadzenie ogrodu deszczowego z udziałem najważniejszych urzędników Ratusza – to wydarzenie jest tak ważne, że ląduje nawet na Facebooku prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka.
Ale wystarczy przejechać się na osiedle Nałkowskich – jeszcze do niedawna jedno z najbardziej zielonych osiedli w mieście – by przekonać się, jak w rzeczywistości traktuje się przyrodę w Europejskiej Stolicy Kultury 2029. Przy okazji przebudowy ul. Samsonowicza (mieszkańcy prosili tylko o remont nawierzchni) urzędnicy jakby postanowili pozbawić osiedle przydomka „zielone”. A przy okazji pokazać, gdzie mają prośby/wnioski/petycje.
Wjeżdżając na Samsonowicza od Diamentowej mijam wykopy i powalone pnie ogromnych drzew. Tych, które wielka rzeź ominęła, wykonawca prac też nie oszczędza. Jednym przycina korzenie budując chodnik, pod innymi składuje palety z kostką brukową. Prace prowadzi wyłoniony w przetargu Strabag – za przebudowę ulicy dostanie ponad 24 mln zł. Generalny wykonawca nie jest zbyt rozmowny. Gdy przy pierwszych wycinkach (22 lipca br. – szpaler 30-letnich klonów przy Samsonowicza 5) pytam firmę o opinię ornitologiczną, ta przekonuje, że taką posiada. Ale kto jest jej autorem – nie zdradzi. Rąbka tej wielkiej tajemnicy nie chce uchylić też miasto.


Wycinki na osiedlu trwają od lipca. Nie ma już świerku i czterech brzóz (70 i 80 cm obwodu pnia) sprzed bloku przy Samsonowicza 3. Nie ma dwóch klonów jaworów (70 cm) przy pobliskiej stacji trafo. W ich miejsce projektant (Marcin Dobek z chełmskiego biura projektowego Lispus) zaplanował miejsc parkingowe i chodnik.
Parking będzie też przed Samsonowicza 37 – tu gdzie jeszcze niedawno był zielony zagajnik. Bezpowrotnie zniknęła alejki urokliwa alejka przy wieżowcu Samsonowicza 33. „Ta przestrzeń pełni funkcję pasażu – to miejsce spotkań w cieniu drzew, szczególnie podczas letnich upałów. Charakter tej drogi daje poczucie bezpieczeństwa dla nas i naszych dzieci. Nie potrzebujemy i nie chcemy zmiany charakteru tej drogi” – pisali do prezydenta mieszkańcy pobliskiego wieżowca.




– będzie parking i okalający go chodnik




(125 cm obwodu)
Takich pism, petycji, apeli, ale też telefonów do urzędników z Zarządu Dróg, Mostów i Transportu Miejskiego od wiosny było wiele. Mieszkańcy osiedla licznie przychodzili też na organizowane w tej sprawie zebrania. Po pierwszym takim starciu z oburzonym tłumem ówczesny wiceprezydent Artur Szymczyk zapowiedział nawet, że planowane wycinki ograniczy o 70 proc.
Ale Szymczyk stanowisko stracił, a jego następca Tomasz Fulara już taki dobry – dla drzew i ludzi – nie był. W wakacje na spotkaniu w szkole przekonywał, że drzewa „się starzeją”, a „owocowe i samosiejki przeszkadzają”. Kilka tygodni póżniej – na spotkaniu w Radzie Dzielnicy – w podobny ton uderzał dyrektor ZDMiTM Grzegorz Malec. – Nawet taki głos, że drzewa są niepotrzebne, trzeba wziąć pod uwagę, bo może komuś liście śmierdzą – tłumaczył. Zapewniając przy tym, że nikt z jego podwładnych „nie wstaje rano i nie myśli, gdzie tu dziś ściąć drzewo”.
Patrząc na decyzje urzędników lubelskiego Ratusza (i radnych z prezydenckiego klubu) można mieć wątpliwości, czy tak w rzeczywistości nie jest. Przykłady?
Forsowany z finezją drogowego walca plan zabudowy górek czechowskich. Już abstrahując od błyskawicznego procedowania wniosku o Zintegrowany Plan Inwestycyjny dewelopera, to powołanie do tzw. zespołu negocjacyjnego radnej Anny Ryfki to jak splunięcie obrońcom górek w twarz. Ze słynnej, bo trwającej całą noc sesji (na której radni uchwalili studium pozwalające na zabudowę dawnego poligonu), została zapamiętana jako ta, która w trakcie wypowiedzi jednego z mieszkańców zaprasza kolegów i koleżanki z klubu na zamówioną właśnie pizzę. Dziś swoją wiedzą o tym terenie radna Ryfka nadal może porazić. Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że ostatni raz na górkach była w dzieciństwie, raportu przyrodniczego nie przejrzała nigdy, a nowe blokowiska postrzega jako znak „rozwoju miasta”.
Podobne emocje jak przy planie zabudowy górek, urzędnikom udało się wzbudzić w mieszkańcach dzielnicy Czuby i Poręby. Mieszkańcom ul. Bursztynowej i pobliskich ulic Ratusz chce zafundować szeroką arterię (miejscami cztery pasy ruchu) – na dnie wąwozu, którym dziś chodzą na spacer do lasu. Praktycznie całe osiedle jest dziś obklejone ulotkami zachęcającymi do składania uwag do zmiany Miejscowego Planu Zagospodarowania (MPZP) dla tego terenu. Ci ludzie jeszcze wierzą, że ich głos zostanie wysłuchany. A wyniki konsultacji społecznych nie wylądują na dnie jakiejś szuflady, razem z wynikami referendum w sprawie górek czy rekomendacjami Antysmogowego Panelu Obywatelskiego. Też chciałabym w to wierzyć. Ale decyzje z pierwszych miesięcy czwartej kadencji prezydenta Krzysztofa Żuka zapowiadają raczej ryk pił i betoniarek.


