Wesprzyj Kontakt

7 minuty czytania  •  16.07.2024 07:56

Kiełbasa w plecaku i na łyżwach po lodzie. Zalewowi Zemborzyckiemu stuknęło 50 lat

Udostępnij

Najpierw było oburzenie, bo tu były piękne łąki, na których rosła rosiczka. I rzeka, w której żyły raki. Miejscowi mieli negatywne nastawienie – wspomina pani Władysława. Zalew Zemborzycki powstał w czynie społecznym. Dokładnie pół wieku temu.

Dom stoi niemal nad samym brzegiem zalewu. Pan Henryk mówi, że mieszka tu „od niedawna”, bo wcześniej „żył w mieście”. Ale dobrze pamięta powstawanie Zalewu Zemborzyckiego.

Miałem 25 lat jak trwała ta budowa. Jak usuwane były gałęzie, pniaki to się przyjeżdżało na czyn społeczny z zakładu pracy. Wielkiego przymusu do pracy nie było, ale obowiązek był – żartuje.

Jest jedną z 40 tysięcy osób, które budowały Zalew Zemborzycki. Ta ogromna w tamtych czasach inwestycja – po czterech latach intensywnych prac – została oficjalnie otwarta w poniedziałek 16 lipca 1974 roku. Od marca trwało gromadzenie wody. W międzyczasie MOSiR Lublin zakupił jednostki pływające (kajaki, łodzie, żaglówki, motorówki).

Zalew Zemborzycki (Fot. Teatr NN)

Powierzchnia – 278 ha, objętość – 6 mln m sześciennych, głębokość – do 4 metrów, długość linii brzegowej – 12 km. „Jest niewielkim zbiornikiem zaporowym – donosi na swojej stronie Urząd Miasta. – Pełni głównie funkcję przeciwpowodziową. Posiada również funkcje żeglowne i wędkarskie. W sezonie letnim jest miejscem wypoczynku mieszkańców miasta Lublin stając się akwenem o charakterze turystyczno – rekreacyjnym. Znajduje się na nim wyciąg nart wodnych, a w jego otoczeniu umiejscowione są ośrodki wypoczynkowe: „Marina” i „Słoneczny Wrotków„.

I przyszła powódź

Zalew był Lublinowi potrzebny. Raz, że komunistyczne władze chciały utworzyć miejsce wypoczynku. Dwa – zbiornik miał pełnić funkcje przeciwpowodziowe. Oficjalnie bardziej akcentowano aspekt rekreacyjny.

Każdy chciał, żeby jakaś woda powstała – wspomina pan Henryk.

Pierwsze pomysły pojawiły się kilkanaście lat po wojnie. Ale tak gigantyczne przedsięwzięcie musiało poczekać na lepsze czasy. Aż nadeszła powódź.

W r. 1964 wiosenny gwałtowny przybór wód na rzekach Lubelszczyzny rozpoczął się w trzeciej dekadzie marca. Najwyższy poziom osiągnęły rzeki w pierwszej dekadzie kwietnia, po czym następowało ich opadanie w tempie na ogół wolniejszym niż dokonywał się przybór wód. ’ Według materiałów zgromadzonych przez Wydział Gospodarki Wodnej Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie: W dorzeczu Wisły stan pogotowia alarmowego zarządzono dnia 23 marca dla powiatu kraśnickiego, dnia 24 III dla opolskiego, dnia 25 III dla puławskiego. Czoło pochodu lodów ruszyło w Annopolu (most) dnia 24 III o godzinie 12.20. Większe zatory lodów tworzyły się na kilometrach: 300—302, 336—338, 374, 388 i 396. Pochód ten aż do minięcia mostu w Dęblinie trwał 58 godzin” – to fragment pracy geografa Kazimierza Bryńskiego wydanej przez UMCS. To nazwisko jeszcze się w tej historii pojawi.

Wielka woda szła najważniejszymi rzekami i była też na Bystrzycy. Choć nie była tak groźna jak na np. Wiśle. Bryński pisał, że w Lublinie pokrywa lodowa znajdowała się tylko przy brzegach i była cienka. „W tej dolinie (Bystrzycy – rd.) powódź miała więc charakter roztopowy, a nie zatorowy” – analizował Bryński.

Sytuacja była na tyle poważna, że w Lublinie ewakuowano 314 rodzin. Te wydarzenia sprawiły, że wrócono poważniej do idei budowy wielkiego zbiornika.

Pan Kazimierz ma pomysł

Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN dokumentując historię miasta, wspomina o Lubelskim Komitecie Czynów Społecznych, który w 1957 r. zorganizował Lubelską Grę Liczbową „Koziołek”. Tak zbierano pieniądze na budowę zbiornika, ale loteria wcale nie była celowa. Pomysł, żeby środki przeznaczyć na tę inwestycję zrodził się dosyć niespodziewanie, kiedy na łamach „Kuriera Lubelskiego” ktoś zaproponował: „Jedną z najważniejszych społecznych potrzeb […]  jest stworzenie dużego ośrodka wodnego […] na tyle bliskiego, by dostęp do niego miały najszersze rzesze ludzkie…

Tym kimś był Kazimierz Bryński.

Pani Władysława ma 81 lat. Urodziła się w tej okolicy, ale od lat tu nie mieszka. Sentyment jednak pozostał – ma tu działkę.

Najpierw to było oburzenie, bo tu były piękne łąki, rzeka w której żyły raki. Wśród mieszkańców to wcale nie był jakiś zachwyt. Być może ludzie mieszkający w mieście uważali inaczej, ale miejscowi mieli inne nastawienie – mówi starsza pani. Wspomina nie tylko wysiedlenia. Mieszkańcom okolicy gdzie dziś jest ulica Grzybowa, budowa zalewu mocno utrudniła życie. Do tej pory mieli rzekę, a na niej kładki i mostki, którymi dość szybko mogli dostać się do miasta. Ta rzeka miała zamienić się w wielki zbiornik, który trzeba będzie objeżdżać. – Przedtem mieli wszystko blisko – i sklep, i przychodnia, i kościół, i stacja kolejowa. Ludność ze zmian nie była zadowolona – wspomina pani Władysława. Wie co mówi – mieszkała tu razem z rodzicami.

Ludzi nie przekonywało, że na wodzie będą atrakcje jak kajaki i łódki. Oni na co dzień pływali po Bystrzycy.

Argumenty o bezpieczeństwie przeciwpowodziowym też do nich nie trafiały. Potrafili żyć z rzeką. Nawet gdy wylewała na wiosnę. – Woda zalewała łąki i faktycznie przejścia nie było. Kiedy chodziłam do liceum i do szkoły trzeba było dotrzeć, to trzeba było zamieszkać u ciotek w mieście. Ale to było tylko kilka dni. I nie był to problem, bo na ogół były też inne drogi dotarcia – opowiada pani Władysława. – Tu były piękne łąki. Pachnące, kwitnące. Jak wiatr wiał to falowały, to było coś cudownego. Rosła tu rosiczka. Po Bożym Ciele chodziliśmy, żeby zebrać chociaż te trzy kwiateczki. Żal – rozczula się.

Czyn społeczny

Budowa zalewu rozpoczęła się pod koniec lat 60. Na początku lat 70. do pracy zgłaszali się chętni mieszkańcy miasta. W czynie społecznym udział brały całe szkoły, zakłady pracy, żołnierze, studenci i więźniowie. Dostali konkretne zadanie – mieli usunąć wszystko, co znajdowało się na terenie zaplanowanego dna zbiornika. To np. wycięcie ok. 36 tys. drzew i krzewów.

Przyjeżdżaliśmy na miejsce na własną rękę. Czym tam kto mógł. Dostawaliśmy narzędzia, siekierę czy szpadel. Kopało się, rąbało, znosiło gałęzie. Takie rzeczy. To było już powyrywane i połamane – opowiada pan Henryk.

Pani Władysława pracowała w tamtych czasach na Akademii Rolniczej (dzisiaj to Uniwersytet Przyrodniczy). Wspomina, że na uczelni przymusu do pracy nie było. – Ale ja nie należałam do organizacji partyjnych, więc może nawet nie wiedziałam, że są takie inicjatywy. Być może jacyś czynownicy jeździli – dodaje.

Przyjeżdża Gierek

16 lipca 1974 r. mieszkańcy Lublina wraz z delegacją rządową, na czele z pierwszym sekretarzem PZPR Edwardem Gierkiem uroczyście otworzyli pierwszą część Trasy W-Z. Również tego dnia oficjalnie zakończono prace nad budową lubelskiego zalewu, który aż po dziś stał się jedynym tak bliskim Lublinowi miejscem sportu, rekreacji i odpoczynku jego mieszkańców, co w pewnym stopniu urzeczywistniło plany Kazimierza Bryńskiego” – pisze Teatr NN.

Edward Gierek otwiera Zalew Zemborzycki (Fot. Wikipedia)

Na otwarciu nie byłem. I chyba nie było jakiegoś poruszenia – mówi pan Henryk.

Faktycznie była to dosyć skromna uroczystość – na kilkadziesiąt osób. I żadnej podniosłej atmosfery w mieście.

Zalew spodobał się mieszkańcom. Choć jeden z jego budowniczych, z którym rozmawiamy, nie bywał tu często. Dojazd był trudny – do wyboru pociąg albo autobus. I w każdym ścisk. – To jak z dwójką dzieci jechać? – mówi pan Henryk. – Najlepszy czas dla zalewu to jakieś pięć lat po otwarciu. On wtedy żył. To był raj dla wędkarzy, łódek było przymocowanych bardzo dużo, były też kajaki. Wokół jakieś smażalnie ryb i piwo. Czasami się nawet specjalnie jechało z miasta, żeby piwa się napić, bo nigdzie w mieście nie było.

Pani Władysława wspomina, że gdy musiała coś załatwić w mieście, to brat na Wrotków podwoził ją kajakiem. – A wiem pan co jeszcze opowiem! W stanie wojennym był problem z wyżywieniem, a tutaj u rodziców jakoś kupili kawałek świni. Było wędzenie kiełbas i szynki na święta. I później był problem, jak mam z tą kiełbasą pojechać, żeby mi nie zabrali. Od razu w pociągu by wyczuli – opowiada. Była zima, zalew był skuty lodem. Kiełbasy włożyła do plecaka, a na nogi łyżwy. Tak dostała się na Wrotków. – Tam przystanek miała linia 2. Ciężko było. Plecak ważył swoje i to nie był gładki lód – dodaje kobieta.

Zarośnięty, zaniedbany

Pierwotne założenia zakładały usunięcie torfu i oczyszczanie dna przyszłego zbiornika, ale z brak czasu i środków z tego zrezygnowano i zalano wodą podmokłe łąki. Przez lata stan wody się pogarszał. Latem normą stały się sinice i unoszące się na powierzchni śnięte ryby. W 2018 r. zalew przejęła od miasta nowa państwowa instytucja Wody Polskie i nakreśliła plan oczyszczenia zbiornika. Obiecywano „przywrócenie go mieszkańcom”.

Do tego co się dzieje w tej sprawie, wrócimy w innym materiale.

Zarośnięty, zaniedbany – kwituje krótko pan Henryk. Podobnego zdania jest pani Władysława. – Ale ludzi jest tu dużo. Co chwila widzę jeżdżących rowerami. Tylko trzeba to wszystko jakoś uporządkować – ocenia.

Na zdjęciu: Pani Władysława mieszkała w okolicach dzisiejszego Zalewu Zemborzyckiego jako dziecko. (Fot. sko)

4 odpowiedzi na “Kiełbasa w plecaku i na łyżwach po lodzie. Zalewowi Zemborzyckiemu stuknęło 50 lat”

  1. kronikidewelorozwoju pisze:

    Można by P0myśleć, jeśli już nie o „akademikach” na wybrzeżu ZZ z prywatnymi, ogrodzonymi plażami, o barkach z apartamĘtami do wynajęcia, czy o tak hipsterskich boat-housach.
    Bo teraz tyle hektarów się „marnuje”, podczas gdy są perspektywy do „rozwoju”.
    PS. Ciekawe, czy w ramach zamordystycznych przepisów regulujących zachowania „plebsu”, byłaby możliwa indywidualna inicjatywa zacumowania gdzieś na ZZ mini-barki/łodzi na cele mieszkaniowe, jako alternatywa dla chowu betono-klatkowego?

  2. . pisze:

    Od strony Dąbrowy „chodnik” wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego jest w opłakalnym stanie. Łatwo o na tym „chodniku” skręcić kostkę. Most na Cienistej też tylko patrzeć jak się zawali.

  3. kronikidewelorozwoju pisze:

    Taka gimnastyka matematyczna:
    Jeśliby zalać cały ZZ betonem z gruszki (6 mln m3 x 300 zł/m3) to koszt (1.8 mld) byłby mniej więcej odpowiednikiem tego, o ile zwiększył zadłużenie Dziadogrodu Szastacz z Jakubowic.
    A efekty byłyby porównywalne.

  4. Zee pisze:

    W ostatnich latach nabrzeże Zalewu jest sukcesywnie coraz bardziej dewastowane przez kolejne setki metrów płotów i ogrodzeń wokół przybytków gastronomiczno-rozrywkowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane artykuły

7 minut czytania

14.03.2025

Od awarii rurociągu do katastrofy budowlanej. Była kamienica, jest parking

Woda pochodząca „najprawdopodobniej” z awarii sieci wodociągowej wypłukała lessowy grunt…

6 minut czytania

11.03.2025

Daleka droga przez dziury ze starym swetrem. „Nie wybieram się, szkoda samochodu”

Pani Anna zwróciła uwagę urzędnikom na to, jak bardzo dziurawa…

6 minut czytania

11.03.2025

Dyrektorów jest trzech, w każdym z nich partyjna krew. Dlatego marszałek musi zrobić konkursy

Jedna kieruje Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym, drugi Muzeum Zamoyskich…

6 minut czytania

07.03.2025

Teatr zapowiada „Ostatnią podróż Andersena”. Czy będzie też podróż na Felin?

– To był facet, który przeszedł bardzo dużo w swoim…

12 minut czytania

04.03.2025

Personalne roszady w WOK i skansenie. Urzędnicy meblują, pracownicy płaczą

Ona zajmowała dyrektorskie stanowiska w Muzeum Wsi Lubelskiej, on kierował…

7 minut czytania

28.02.2025

Chrobry przejdzie przez całe miasto, a tematu sceny dla Teatru Andersena oficjalnie nie ma

O pomyśle na duże widowisko z okazji 1000-lecia koronacji Bolesława…

9 minut czytania

28.01.2025

Aktorzy się pakują. Teatr Osterwy do CSK, Andersena na Felin

Budynek czeka gruntowny remont więc Teatr Osterwy musi się wynieść.…

6 minut czytania

23.01.2025

Dyrygent dogadał się z filharmonią i odchodzi. Ale wróci, „by dokończyć swoją misję”

To koniec konfliktu Filharmonii Lubelskiej z Wojciechem Rodkiem, jej byłym…