17 minuty czytania • 26.11.2024 11:34
Karolina Rozwód o rozstaniu z PISF: „Postanowiłam stanąć naprzeciwko czołgu. Bez siniaków i ran się nie obędzie”
Udostępnij
– Pani minister kultury najwyraźniej nie chodzi o to, aby było transparentnie, ale żeby było jak przedtem, tylko kto inny ma decydować i inne grono brać pieniądze – mówi Karolina Rozwód, była dyrektorka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
- Funkcję dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej objęła pani w lipcu 2024 r. Jak została pani przyjęta? Jaka była wówczas atmosfera w PISF?
– Panowała atmosfera zmiany. W PISF spotkałam wiele osób, które były zdeterminowane do ciężkiej pracy. Starałam się spotkać ze wszystkimi, poznać ich samych i ich zadania. Trochę to trwało, bo w PISF pracuje 120 osób. Wydaje mi się, że środowisko filmowe przyjęło mnie dobrze. Drugiego dnia pracy napisałam z prośbą o spotkanie do Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych, Polskiej Gildii Producentów, Gildii Reżyserów Polskich, Gildii Polskich Reżyserów Dokumentalnych, Gildii Scenarzystów Polskich, Stowarzyszenia Filmowców Polskich i Stowarzyszenia Producentów Polskiej Animacji. Doszło do niego tydzień po mojej nominacji. Później spotkałam się z organizatorami festiwali filmowych, operatorami kin, ze szkołami filmowymi.
Za każdym razem słyszałam to samo: że to pierwsze tego typu spotkanie zorganizowane przez PISF. Na tych spotkaniach opowiadałam o swojej koncepcji, która wygrała (konkurs na dyrektora PISF – red.), ale nigdy nie została udostępniona na stronie MKiDN. Ale chciałam też wysłuchać ludzi ze środowiska. Zorientować się, jak z ich perspektywy wygląda współpraca z Instytutem. Ale nie chodziło tu o schlebianie, przypodobanie się filmowcom, ale o o to, by służyli nam swoją wiedzą i mieli świadomość, w którym kierunku Instytut zmierza.
- Jednak chyba nie wszyscy w PISF byli pani przychylni.
– Dość szybko zorientowałam się, że taką osobą jest moja zastępczyni Kamila Dorbach, która przyniosła chaotycznie napisany regulamin pracy. W mojej ocenie był on niezgodny ze statutem PISF. Organizacja pracy Instytutu leży w gestii dyrektora, dlatego odmówiłam jego podpisania. Potem były dziwne zdarzenia: w lipcu dostałam do podpisu faktury z kwietniowej delegacji Radosława Śmigulskiego (poprzedni dyrektor PISF – red.). W tym przypadku również odmówiłam podpisania – czułam, że ktoś chce podłożyć mi „świnię”. Dlaczego akurat w lipcu miałam podpisać te faktury, skoro między kwietniem a początkiem lipca pełniącą obowiązki dyrektora PISF była właśnie pani Kamila Dorbach?
W innych kwestiach też były spory. Mimo, tego że to pani Dorbach podlegał dział upowszechniania kultury, nie chciała uczestniczyć w spotkaniach dotyczących organizacji festiwali, kondycji kin, czy edukacji filmowej. Mówiła, że ją to „nie interesuje”. Z drugiej jednak strony twierdziła, że chciałaby spotkać się „indywidualnie” z wnioskodawcami, np. organizatorami niektórych festiwali, żeby zobaczyć jakie mają potrzeby. Co z kolei mnie wydawało się dziwne, bo o dotacjach decyduje konkurs na ściśle określonych zasadach, które nie przewidują indywidualnych spotkań.
- Czy jadąc 30 października 2024 r. do Ministerstwa Kultury czuła pani, że coś się święci?
– Spodziewałam się, że będzie to rozmowa na temat umowy dotyczącej filmu pt. „Ministranci”. Zostałam wezwana w trybie pilnym. Telefon z ministerstwa zadzwonił o 13.30, pół godziny później byłam już na spotkaniu. Nie przypuszczałam, że taki będzie jego przebieg, że będzie tak duża determinacja do zwolnienia mnie. Nie przypuszczałam, że nikt nie poprosi o wyjaśnienia, a jedynie zostanę poinformowana, że jest gotowy wniosek, by odwołać mnie ze stanowiska.
- Czy wcześniej były symptomy świadczące o tym, że minister Hanna Wróblewska będzie „chciała pani głowy”?
– Do dnia 11 października nie, po 11 października zdecydowanie tak. Dlaczego? Bo właśnie tego dnia pojawiłam się u pani ministry z wnioskiem o odwołanie Kamili Dorbach. Po tej wizycie zwiększyła się aktywność ministerstwa, zaczęto zadawać pytania. Z kolei dyrektor Departamentu Prawa Autorskiego i Filmu, pan Maciej Dydo, z którym wcześniej miałam dobry kontakt, wysyłał mi e-maile z kopią do wielu osób, próbujące rozliczać mnie z zaangażowania PISF w Expo w Osace. Było to dla mnie o tyle dziwne, że dokładnie wiedział, co planujemy i w żadnym momencie nie stwierdził, by było to niewłaściwe. Nagle jednak optyka się zmieniła, co wydało się tym dziwniejsze, że długa wymiana e-maili skończyła się stwierdzeniem pana Dydo, iż docenia moje zaangażowanie.
- 30 października pani rezygnuje, ale 4 listopada uchyla się od skutków złożonej rezygnacji. I tłumaczy, że ta została wymuszona groźbą. Minister Wróblewska miała grozić pani kłopotami z prokuraturą. Czy był moment zawahania, że może lepiej temat wyciszyć niż rozpoczynać wojnę, która może potrwać dobrych kilka lat?
– Od razu po spotkaniu w ministerstwie wiedziałam, że to co się stało było złe, że przedstawione powody są kompletnie abberacyjne. Nigdy jednak nie byłam w takiej sytuacji. Zostałam na tyle zastraszona, że nie myślałam w kategoriach konkretnej strategii. Jestem „zadaniowcem” i choć nie było to łatwe, na drugi dzień po rezygnacji wykonałam zadanie – zdałam sprzęt i kartę płatniczą, nigdy zresztą nie używaną. Potem przez półtora dnia usiłowałam to wszystko przetrawić i totalnie wyłączyłam się z kontaktów.
Dopiero 2 i 3 listopada o tym, co się wydarzyło, porozmawiałam ze znajomą prawniczką. Uświadomiła mi, że po pierwsze miała miejsce groźba karalna. Po drugie – nie jest normalne, by ministerialny urzędnik na ministerialnym sprzęcie przygotował komuś rezygnację. Po trzecie – prokuraturę zawiadomią albo nie niezależnie od tego co ja zrobię, bo na pani ministrze ciąży tzw. „prawnie skuteczny i sankcjonowany obowiązek denucjacyjny”. I po czwarte – mogę uchylić się od skutków wymuszonej rezygnacji rezygnację.
- Przejdźmy do powodów. Najpierw te oficjalne. Powód nr 1: dotacja dla Aurum Film na film „Ministranci”. Minister mówi, że dotacja była pod lupą prokuratury, więc nie powinna pani podpisywać umowy, ani wypłacać środków. Pani wskazuje, że działała zgodnie ze stanem faktycznym i prawnym na dzień podpisania umowy. Z kolei Aurum Film twierdzi, że ich firma stała się pionkiem w grze. A ja sobie głośno myślę: jest pani z Lublina, pan Bodzak z Aurum Film jest z Lublina. Może wykorzystanie w tej grze „wątku lubelskiego” nie było przypadkowe?
– Myślę, że usiłowano mnie w ten sposób powiązać, bo podczas spotkania w ministerstwie 30 października pan Dydo zapytał mnie, czy znam Leszka Bodzaka. Wielkie było jego zdziwienie, kiedy usłyszał, że nie. Z panem Bodzakiem pierwszy raz spotkałam się lata temu w Teatrze Starym, kiedy zresztą do współpracy nie doszło, a po raz drugi na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni we wrześniu. Podszedł do mnie i musiał się przedstawić, bo nie wiedziałam z kim rozmawiam. A zatem, to że jesteśmy z Lublina nie oznacza, że się znamy i kolegujemy, więc ten element nie poszedł po myśli ministerstwa.
Dodam jeszcze, że kiedy zewnętrzna kancelaria, złożyła 13 czerwca 2024 r. w imieniu PISF, zawiadomienie do Centralnego Biura Antykorupcyjnego dotyczące nieprawidłowości przy przyznawaniu dotacji dla spółki Aurum, to mnie w PISF nie było, a obowiązki dyrektora PISF pełniła pani Kamila Dorbach. I to ona nie zatrzymała procedowania dotacji dla Aurum Sp. j. Mogła to zrobić, gdyż osobiście zajmowała się tą sprawą.
- W rozmowie z PAP minister Wróblewska stwierdza: „Czym innym jest procedowanie umowy, a czym innym jej podpisanie. Tymczasem wypłacono ponad 3 mln zł z budżetu instytucji. Pani Karolina Rozwód postawiła się w roli sędziego i prokuratora w tej sprawie”. Minister podkreśla też, że w przypadku Aurum Film tempo wypłaty środków było szybsze „niż w przypadku innych zawieranych umów, a pani złamała ustawę o finansach publicznych”.
– Podpisanie umowy jest kolejnym etapem procedowania procedury dotacyjnej, w który było w sumie zaangażowanych ośmiu pracowników PISF, w tym pani dyrektor Dorbach, szef Działu Prawnego i jego zastępczyni, którzy o tę umowę pytali. W żadnym momencie nikt nie zgłosił mi, że cokolwiek jest nie tak. Promesa, jaką otrzymała spółka Aurum, to przyrzeczenie publiczne, na podstawie którego została zaplanowana produkcja i w chwili podpisania umowy była ona w toku. Nie podpisując umowy, narażałabym PISF i siebie na roszczenia odszkodowawcze.
W Polsce obowiązuje zasada domniemania niewinności – to dotyczy tak przedsiębiorstwa Aurum, jak i mnie. Dziwię się słowom pani ministry, bo najwyraźniej to ona postawiła się w roli w roli inkwizytora łącząc role prokuratura, sędziego oraz obrońcy. I najpierw mnie oskarżyła. Potem rozważyła wszelkie okoliczności „w duchu prawdy”. A następnie wydała wyrok zarówno w sprawie spółki Aurum, jak i mnie. Mój pełnomocnik porównuje to do sposobu postępowania prokuratury za rządów ministra/Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobro.
- Zarzut drugi: wywieranie nacisków na Krajową Izbę Producentów Audiowizualnych. Miała pani w październiku dzwonić do prezesa KIPA i żądać od niego, aby KIPA wysłała do MKiDN pismo z pozytywną oceną pani pracy. Te wyjaśnienia miały zostać przyjęte przez minister Wróblewską, ale ona w piśmie odwołującym panią ze stanowiska podtrzymuje je.
– Tego zupełnie nie da się zrozumieć. Pani ministra podtrzymuje nieprawdziwe zarzuty pomimo tego, że w artykule w „Rzeczpospolitej” pani Irena Strzałkowska, prezes Izby, powiedziała wprost, że żadnych nacisków nie było. Dlaczego zatem pani minister w to brnie, skoro osoba rzekomo naciskająca i rzekomo poddawana naciskom zgodnie przyznają, że nacisków nie było? Tego nie wiem.
- Ale wykonała pani telefon z prośbą o opinię?
– Nie. Po 11 października otrzymałam pismo z KIPA (kopia trafiła do MKiDN) z listą rzeczy, które „nie działają” w PISF i wskazują na nieudolność Instytutu. Ale chodziło o zaniechania, które nagromadziły się przez lata, za kadencji pana Śmigulskiego, a nie przez cztery miesiące mojego urzędowania. Wtedy wykonałam telefon do pani Ireny Strzałkowskiej z pytaniem, dlaczego dostaję takie pismo w momencie, kiedy mamy tyle pracy przy programach operacyjnych. Tym bardziej, że często się spotykamy i stale współpracujemy. Pani Irena odpowiedziała, że to są uwagi od producentów i musiała je napisać.
- Czy zatem można postawić tezę, że KIPA została „zaprzęgnięta” w plan pozbycia się pani z PIFS?
– Nie chciałabym tak myśleć, ale zdziwiła mnie data wysłania pisma: po 11 października, na kilka dni przed odwołaniem mnie. Zresztą to kuriozalne, że MKiDN nie przeprowadziło żadnej kontroli w PISF, a jedno pismo jest argumentem dla pani ministry, choć nawet nie poczekała na moją odpowiedź. Skoro w ministerstwie podejmuje się decyzje na podstawie pism, to biorąc pod uwagę, ile pism dostała pani minister w związku z moim odwołaniem i sposobem w jaki to się stało, to wszyscy tam już dawno powinni podać się do dymisji. Warto też pamiętać, że w przeszłości dyrektorem KIPA był pan Maciej Dydo.
- Minister kultury w rozmowie z PAP zapewnia, że nie było jakichkolwiek nacisków, nie było gróźb ani wymuszania. A rozmowa, którą pani przywołuje w swoich oświadczeniach, nie jest tą, w której minister Wróblewska uczestniczyła.
– Podczas spotkania usłyszałam, że mogę mieć albo „kłopoty z prokuraturą”, albo złożyć rezygnację. Przecież, gdyby celem ministerstwa nie było wymuszenie na mnie rezygnacji, nie byłoby powodu, żeby dyrektor Dydo miał przy sobie gotowy formularz „zrzeczenia się funkcji”. Nie dawano by mi również 15 minut „do namysłu”. Sprawę można było przecież załatwić następnego dnia rano.
- Pani z kolei wskazuje, że wymuszenie rezygnacji związane jest z osobą Kamili Dorbach, do której straciła pani zaufanie. Dorbach miała zgubić a następnie zatajać fakt zgubienia dokumentów finansowych. O jakie dokumenty chodzi?
– Chodzi o dokumenty związane z rozliczeniem delegacji poprzedniego dyrektora PISF pana Radosława Śmigulskiego. Oryginały (bez żadnego protokołu czy potwierdzenia) zostały przekazane do funkcjonariuszy Izby Administracji Skarbowej w czasie kontroli. Żeby była jasność – ta kontrola zaczęła się i dokumenty przekazano zanim ja rozpoczęłam pracę w PISF. Kontrola odbywała się w wydzielonym na potrzeby jej prowadzenia pokoju i tam znajdowały się te dokumenty. Byłam w tym pokoju raz i widziałam, że leżą na stole bez żadnego zabezpieczenia, a kiedy dowiedziałam o ich zaginięciu, poprosiłam o wydruk z systemu, żeby zobaczyć, kto do pomieszczenia wchodził.
Okazało się, że dostęp miał zarówno serwis sprzątający, jak i administrator budynku. Używano tzw. karty master, którą można otworzyć wszystkie pomieszczenia, ale nie było zapisane – choć powinno – kto, kiedy i w jakim celu taką kartę pobrał. Powołałam zespół, który miał wyjaśnić, jak została zorganizowana praca przy tej kontroli. Po to, by zrozumieć co się wydarzyło i nie popełniać takich błędów w przyszłości. Wyjaśnienia miałam dostać do 29 listopada.
- Czy miała pani jeszcze inne zastrzeżenia do Kamili Dorbach?
– Używała języka, który według mnie nie powinien mieć miejsca w relacjach pracowniczych. Były to słowa niecenzuralne i kiedy na jednym ze spotkań poprosiłam, by takiego języka nie używała, to w odpowiedzi pani Kamila tylko przewracała oczami. Były też inne rzeczy: podpisała umowę zlecenie z kierowcą, a jednocześnie nie uregulowała zakresu w jakim może on wykorzystywać samochód. Kierowca jeździł więc sobie nim do domu, nikt nie kontrolował tankowania i tego, ile kilometrów wyjeżdżono.
To nie wszystko. Kiedy przyszłam do PISF okazało się, że kwota wydana na bilety lotnicze przekraczała próg przetargowy. Bilety kupowano w czasie kiedy p.o. dyrektora PISF była pani Dorbach, w tym między innymi dla niej, ale nie rozpisano przetargu. Były to elementarne rzeczy z zakresu finansów publicznych i prawa zamówień publicznych, o czym informowałam panią ministrę. Nie wyobrażałam sobie, by pani Dorbach mogła być w kadrze zarządzającej PISF, bo przecież zastępca powinien być zaufanym i najbliższym współpracownikiem dyrektora. Ona natomiast zachowywała się nie jak zastępca, ale jak nad-dyrektor.
- Kamila Dorbach, jako zastępca, została pani narzucona przez MKiDN?
– Narzucona to może za dużo powiedziane. Kiedy pani minister Wróblewska i pan wiceminister Andrzej Wyrobiec informowali mnie o wynikach konkursu, powiedzieli, że chcieliby żeby pani Dorbach została w PISF w funkcji zastępcy dyrektora i zajmowała się m.in. sprawami zawiadomień do organów ścigania złożonych na poprzednią ekipę. Nawet się z tego ucieszyłam, bo wydawało mi się, że skoro jest osoba, która zna już instytucję, zajmuje się zawiadomieniami i ma dobry kontakt z ministerstwem, w którym zresztą pracowała, będzie pomocna i w wielu aspektach mnie odciąży. Niestety, myliłam się.
- W piśmie do minister Wróblewskiej wskazuje pani, że Dorbach była zaufaną współpracowniczką wiceministra kultury Andrzeja Wyrobca. Jest nawet zdjęcie, usunięte już zresztą ze strony MKiDN, gdzie przy okazji pani nominacji na szefa PISF Wyrobiec obejmuje Dorbach w pasie. Ma pani dowody na koneksje między nimi?
– Dowodów na koneksje bliższe niż zawodowa współpraca nie mam, a o tym, że pani Dorbach jest bliską współpracowniczką wiceministra Wyrobca mówił mi osobiście on sam. 1 lipca, czyli jeszcze przed objęciem przeze mnie funkcji dyrektora PISF, zorganizował w ministerstwie spotkanie po to, żebym mogła się poznać z panią Kamilą Dorbach. Zanim się pojawiła pan wiceminister Wyrobiec komplementował ją opowiadając, że ma za sobą doświadczenie pracy w MKiDN oraz PISF i jest jego zaufaną osobą. Na pewno była mocno umocowana, mam wrażenie, że więcej czasu spędzała poza PISF niż w PISF. Często mówiła, że jedzie do Ministerstwa Kultury. Mówiła też, że wszystko przekazuje do ministerstwa. Nie wiem, czy było to świadome i miało mnie zastraszyć, czy jednak robiła to nieświadomie. Co ciekawe, na jednym ze spotkań dyrektor Dydo powiedział mi, że powinnam okiełznać panią Dorbach, bo ma świadomość, że pozwala sobie na wiele i sam tego doświadczył w ministerstwie.
- Oko.press i Gazeta Wyborcza powołując się na anonimowych informatorów wskazują, że faktycznym powodem pani usunięcia była niesterowalność. MKiDN chciało mieć słupa, a pani się w tej roli nie sprawdziła. Kto i jak chciał panią sterować?
– Był rodzaj presji, m.in. wspomniane sugestie Kamili Dorbach. Nie podobało się jej, że zaprosiłam do współpracy Kingę Gałuszkę, jako kierowniczkę Działu Produkcji Filmowej i Rozwoju Projektów Filmowych.Moja zastępczyni lobbowała na rzecz Marty Galińskiej, która pełniła tę funkcję za czasów Radosława Śmigulskiego, kiedy zresztą przyznawano dotację dla filmu „Ministranci” i kiedy ona pełniła obowiązki dyrektora PISF.
- Reprezentujący panią mecenas Przemysław Bryłowski mówi, że MKDiN zareagowało agresywnie, bo do rozdania są znaczne kwoty na finansowanie produkcji i promocji polskich filmów. Pani chciała alokować je przez panel ekspertów, a MKiDN rozdawać je jednoosobowo.
– Tak, myślę, że był to główny – i jedyny rzeczywisty – powód pozbycia się mnie. Dlatego też ministerstwu się tak śpieszyło. W ustawie o kinematografii jest regulacja, że dyrektor PISF wydaje decyzje po zapoznaniu się z opinią ekspertów. Było wiadomo, że ja nie chcę podejmować decyzji jednoosobowo, bo po pierwsze – deklarowałam to od samego początku, po drugie – powołałam pierwszy raz w historii PISF kolegium do spraw odwołań i zwyżek. Tu wyjaśnię: zwyżki to wnioski o dodatkowe pieniądze dla pomiotów, którym już pieniądze zostały przyznane.
Wracając do kolegium – powołałam je, gdyż nie uważam, że mogłabym jednoosobowo przekreślać czyjś projekt, albo rozdawać duże pieniądze. No i dostałam telefon od wysoko postawionego urzędnika w MKiDN z poleceniem, jaki film w ramach tych zwyżek powinien otrzymać dofinansowanie, bo „taka jest wola polityczna”. Odmówiłam mówiąc, że decyzje podejmie panel ekspertów.
Swoją drogą, to teraz jestem ciekawa, czy ten film dostanie wsparcie. Z tego, co mi mówiono, powołane przeze mnie kolegia stały się jedynie „ciałami doradczymi” bez prawdziwych kompetencji, a o rozdziale pieniędzy będzie jednoosobowo, dyskrecjonalnie decydowała dyrektor. Wraca stare, widać tzw. Dobra Zmiana spodobała się jej adwersarzom i zazdroszczą panu dyrektorowi Śmigulskiemu pozycji.
- Miała też pani swój pomysł na ekspertów.
– Pod koniec października zdążyłam wysłać do Rady PISF autorską koncepcję funkcjonowania ekspertów. Zaproponowałam w niej, by 80 proc. ekspertów w zakresie produkcji filmowej było zgłaszanych przez organizacje zawodowe, a 20 proc. przez dyrektora PISF. Sam dyrektor miał swoim podpisem honorować ich decyzję – jaki film i w jakiej kwocie dostanie wsparcie. Wcześniej tego w PISF nie było, choć jest to obecne w systemie europejskim, np. we Francji.
Drugi aspekt dotyczy pozostałych programów operacyjnych – przez 20 lat ekspertami byli podlegli dyrektorowi pracownicy instytutu. Ja jednak nie wyobrażałam sobie, żeby można było być ekspertem od wszystkiego – od organizacji festiwalu, od szkół filmowych, od rekonstrukcji cyfrowej, od infrastruktury kin i promocji zagranicznej. Przez lata były to ciągle te same osoby, uprzywilejowane, bo z dodatkowym wynagrodzeniem. Ja chciałam zaprosić do współpracy profesjonalistów zewnętrznych, niezależnych od dyrektora PISF.
- Przy pani odwołaniu jeszcze jedna rzecz zaskakuje. Minister Wróblewska chcąc panią odwołać zwróciła się do Rady PISF o opinię w tej sprawie. Rada jej nie wydawała, a minister stwierdziła, że nie ma to w zasadzie znaczenia, bo taka opinia i tak nie ma charakteru wiążącego. Po czym, już po pani odwołaniu, rada taką opinię wydała. O co tu chodzi?
– Spotkanie Rady PISF w części oficjalnej odbyło się w obecności pani ministry Wróblewskiej. Pan Andrzej Jakimowski, przewodniczący Rady, postanowił nie zapraszać mnie na to posiedzenie, tylko na „nieformalne spotkanie” członków Rady PISF (stawiło się siedem osób), które poprzedzało formalne posiedzenie. Doszło do niego w zewnętrznej kancelarii prawnej. Nie wiem zatem, czy moje wyjaśnienia potraktowano oficjalnie i były w ogóle brane pod uwagę, czy może był to jakiś wytrych, żeby mojego zdania w ogóle nie uwzględniać. Nie wiem co działo się w części oficjalnej Rady PISF. Wiem tylko nieoficjalnie, że wydana przez Radę opinia uznająca moje odwołanie za zasadne, nie była podjęta jednogłośnie.
- Po pani stronie stanęła Polska Akademia Filmowa wystosowując list do minister kultury. Podpisali go: Agnieszka Holland, Maja Komorowska, Krzysztof Zanussi i Dariusz Jabłoński. Kto jeszcze ze środowiska filmowego – czy też szerzej: kultury – poparł w tym konflikcie Karolinę Rozwód?
– Wiem, że listów do pani ministry z prośbą o wyjaśnienie sytuacji było więcej. Wysyłała go m.in. Polska Gildia Reżyserów, Gildia Polskich Reżyserów Dokumentalnych, Gildia Scenarzystów Polskich, Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów, Unia Teatrów Polskich czy Forum Festiwali Filmowych. Dostałam duże poparcie od twórców i producentów filmowych, choć nie będę zdradzać nazwisk. Nie chcę stawiać tych ludzi w niezręcznej sytuacji, bo za chwilę będą wnioskować o dotacje.
- Nie ma już pani w PISF, ale cała historia swój dalszy ciąg najpewniej będzie miała w sądzie. PISF złożył zawiadomienie do prokuratury na panią. Pani wysłała przesądowe wezwanie do minister Wróblewskiej, domagając się przeprosin za zniesławienie. Padnie słowo „przepraszam”?
– Jeśli pani ministra ma honor to powinna przeprosić, tylko prawdę mówiąc – co to da? Już mnie zniesławiła i ani czasu, ani wypowiedzianych/napisanych słów nie usunie z ludzkiej pamięci. Jeżeli – w co wierzę i mam nadzieję – pomówienia o przestępstwie pod moim adresem okażą się nieprawdą to panią ministrę czeka również sprawa karna z prywatnego oskarżenia o zniesławienie. Nie wiem jednak, czy decyzja aby mnie publicznie zniesławić, była od początku do końca jej, czy też została w coś „wmanewrowana”, względnie do czegoś „przekonana”. Kiedy 30 października wchodziłam do jej gabinetu to pan wiceminister Wyrobiec z niego wychodził.
Poznałam panią Hannę Wróblewską jeszcze zanim została ministrem. Kiedy była dyrektorem Departamentu Narodowych Instytucji Kultury w MKiDN, to ja na prośbę ministerstwa reprezentowałam je w konkursach. Pani Wróblewska pytała mnie o kwestie proceduralne i to były dobre, merytoryczne rozmowy. Potem miałam wrażenie, że szczerze gratulowała mi wygranej w konkursie na dyrektora PISF. A zatem, kiedy poszłam do pani ministry z wnioskiem o odwołanie Kamili Dorbach, to robiłam to w pełnym zaufaniu, że zrozumie istotę problemu oraz powagę sytuacji. Tym większym szokiem było dla mnie to, co stało się 30 października.
- Nie obawia się pani, że przez ta aferę pani nazwisko będzie w środowisku spalone?
– Nie popełniłam przestępstwa. Wiele lat ciężko pracowałam na swoją pozycję. Teatr Stary
w Lublinie prowadziłam przez 13 lat,. W kulturze pracuję od 1996 roku. Kiedy powiedziano mi, że dostaję szansę zmiany wieloletnich zaszłości w PISF, naprawdę uwierzyłam, że tak jest.
Dlatego mam poczucie ogromnej niesprawiedliwości, ale gorzej byłoby, gdybym nie powiedziała, co się wydarzyło. Proszę mi wierzyć, nie jestem osobą, która co cztery miesiące rzuca papierami. Fakt, dyrektorem Festiwalu Malta długo nie byłam, ale powodem były wyłącznie kwestie merytoryczne, choć to sprawa między mną a panią Dominiką Kulczyk. Być może ministerstwo chce mnie przedstawić, jako osobę, która łatwo rezygnuje z pracy, ale nie jest to prawda. Nie jestem osobą, która szybko się poddaje i teraz też łatwo się nie poddam. Postanowiłam stanąć naprzeciwko czołgu, choć wiem, że bez siniaków i ran się nie obędzie.
- Dokładnie rok temu złożyła pani rezygnację z funkcji dyrektora Teatru Starego. Z perspektywy czasu nie żałuje pani tej decyzji?
– Nie żałuję. Z Teatru Starego zrezygnowałam nie mając żadnej innej propozycji pracy. Potrzebowałam rozwoju, co zgłaszałam zresztą w Urzędzie Miasta proponując moje równoległe do Teatru zaangażowanie w inne obszary, ale miasto nie było tym zainteresowane. Gdybym postanowiła czekać do końca mojej umowy wiążącej mnie z Teatrem, miałabym 50 lat. Nie chciałam tyle czekać, chciałam napisać nowy rozdział.
- W 2029 r. Lublin będzie Europejską Stolicą Kultury. Wszystkie działania ma koordynować nowa instytucja. Stanie pani do konkursu na jej dyrektora?
– Nie myślę w tej chwili o tym. Nie byłam zaangażowana w proces starań o Europejską Stolicę Kultury 2029. Teraz przebywam na zwolnieniu lekarskim, bo to co się stało mocno nadwątliło moje siły. Jestem w Lublinie, a nad tym, co dalej, dopiero będę się zastanawiała. Uważam się za doświadczonego profesjonalistę. Status dyrektora PISF nie tworzył mnie od podstaw, zaś utrata stanowiska jest szansą na nowe doświadczenia.
Stop wycince na Zana!
Stanowisko w nowej miejskiej instytucji kultury czeka
Też byłaś czołgiem
Mam dla pani Rozwód ambitne zadanie – wyprzedać nowo wybudowane w mieście kurniki. Można się sprawdzić, rozwinąć i zarobić. Idealne wyzwanie dla zadaniowca.
a jak traktowała Pani pracowników w Lublinie? Pamięta Pani?
Bardzo dobra rozmowa, choć wyłania się smutny obraz Ministry i jej współpracowników.
Trzymam kciuki!
Swoi swoim zgotowali ten los tzn. urzędnicy z nowej władzy z Koalicji im. 13 Grudnia
PANI ROZWÓD zapomniała o pracownikach. W sumie nigdy nie pamiętała o nich tylko im wyliczała i oskarżała. Może warto przyjrzeć się jak traktowała pracowników z Teatrze? Bo to chyba ma swoje drugie dno. Na zwolnieniu lekarskim polecam siedzieć w domu i nie dawać wywiadów bo to nie pomaga wyciszeniu.
pracownicy pisf odetchnęli z ulgą
Pani Karolina pracowników nie traktuje jak ludzi równych sobie. Z instytucji wyszła „po angielsku”, a teraz w wywiadach tak się martwi. Na szczęście nikt nie płacze, proszę spokojnie odpoczywać
Pani Rozwód chyba sobie uroiła, że jest jakimś wielkim menadżerem (kultury) i że będzie sobie rządzić w Warszawce tak jak w Lublinie, ale ta Warszawka jej pokazała, że jest za cienka. Mogła tam być pionkiem, siedzieć cicho i realizować to, czego od niej oczekiwali ale chciała sobie „pomenadżerować”. No to jej pokazano, kto tak naprawdę tam rządzi. A teraz koi skołatane nerwy w Lublinie i wypłakuje się lokalnym dziennikarzom.
„Niósł wilk razy kilka, ponieśli i wilka”
Problemy emocjonalne pani Karoliny nie za specjalnie obchodzą lublinian
Chytra baba z Lublina…
Już dajcie z tym spokój bo to żenujące.
Podobno chora a wywiady ma siłę udzielać.
Nowa celebrytka !
A może ktoś sprawdzić powiązania rodzinne redaktora i Prezesa fundacji OKO Press z Mateuszem o tym samym nazwisku realizującym się zawodowo w spółce której dotyczy cała awantura i o której tyle artykułów spłodził Pan Prezes OKO Press ?
Zajmie to raptem 3 kinuty w internetach l.
A o pani Galuszko ciekawie świadczy jej wypowiedź po 2 tygodniach pracy, że nie podlega zastępcy Dyrektora PISF i tylko z grzeczności stawiła się na jej wezwanie do jej gabinetu, przełożony wzywa A pracownik mówi że on podlega pod naczelnego to zastępcę ma …..
W ramach porządku robienia zabiera się pracownikom premie oraz chciała wprowadzić zabieranie części wynagrodzenia za L4.
Pani R. taka prawomyślna A nie odróżnia procedowania od zakończenia procedowania i wypłaty kasy.
Itd. Itp. …
Hahaha…a to dopiero.Czyżby jawny lublin sprzyjał Karolince.Teraz będzie się próbowała wybielać na wszelkie możliwe sposoby…stara śpiewka z tym szkalowaniem dobrego imienia i naruszaniu dóbr osobistych…karma wraca po mieszaniu chochlą w bagienku przez lata