Wesprzyj Kontakt

5 minuty czytania  •  28.11.2024 10:07

„Ja jadę, a on pije i śpiewa”. Jak się jeździło taksówką po Lublinie

Udostępnij

Ja prowadzę, a on pije wódkę, ogląda pornografię i śpiewa kolędy. W końcu docieramy do Łukowa, pod szpital – opowiada Irena Torebko, która spędziła kilkanaście lat za kierownicą taksówki.

  • Kiedy zrobiła pani prawo jazdy?

– W 1989 roku. Miałam 32 lata. Późno, dziś za kierownicą siadają już 18-latkowie. Ale proszę pamiętać, że wtedy samochody były na talony. Mój mąż pracujący w górnictwie miał taki talon. Pomyśleliśmy, że byłoby miło kupić sobie maluszka. Ale żadne z nas nie miało prawa jazdy. Mąż jakoś tego nie czuł, więc to ja poszłam na kurs. Egzamin zdałam za pierwszym razem.

Ten żółty maluch stał pod blokiem, jeszcze jak nie miałam uprawnień i czekał. Po odbiór dokumentu zawiózł mnie nim kolega. Wracając prowadziłam już sama. Byłam z siebie bardzo dumna. Numer rejestracyjny pamiętam do dziś – LUB0810.

  • Pomysł z taksówką przyszedł od razu?

– To było później. Pracowałam wtedy w Przedsiębiorstwie Budownictwa Kolejowego na ul. Grenadierów. Najpierw na budowach, potem w biurze. Ale gdy wróciłam do pracy po urodzeniu córki zostałam zwolniona. Wtedy jeszcze nie myślałam o taksówce. Trochę byłam na bezrobociu, potem pomagałam siostrze prowadzić sklepik spożywczy. Do tego sklepu przyjeżdżał z towarem znajomy, który jeździł taksówką bagażową. Pomyślałam wtedy, że ja też mogę spróbować. Kupiłam dostawczego forda transita. To był rok 1996.

  • Kobieta w taksówce bagażowej? Przecież wozi się meble i inne gabaryty. Trzeba je wnosić do mieszkań.

– Nie było tak źle, bo miałam wspólnika, a on miał swojego transita. Kiedy był kurs z wnoszeniem, to jechał on. Choć zdarzało się, że i mnie to spotkało. Kiedyś przyjechałam pod garaż na ul. Pana Balcera. Przed wejściem stoi elegancki pan w garniturze, pod krawatem. Wysiadam, a pan wskazuje na garaż i mówi, że jest tona parkietu do przewiezienia. I wie pan co? Dałam radę. Choć myślałam że umrę.

  • Dyspozytor nie uczulał klienta, że przyjedzie kobieta?

– Czasami informował, ale nie zawsze. Zdarzyło się nie raz, że klient był zaskoczony, że przyjeżdża kobieta. Łapał się wtedy za głowę. Oprócz mnie chyba tylko jedna dziewczyna z mężem jeździła.

Kiedyś dostałam zlecenie na ul. Skłodowskiej. Pani profesor z mężem mieli do przewiezienia regał na działkę nad jeziorem Łukcze. Prowadziła tam wyboista, wąska, wiejska droga. Jeden zły ruch kierownicą i byłyby kłopoty. Ten pan mnie poprowadził i jakoś się udało. Na koniec zapytał, ile się należy. To mówię, że 90 zł, a on daje mi 150 zł. I mówi, że jestem trzecim kierowcą, któremu udało się przejechać, żeby nie uszkodzić samochodu.

Film z 13 listopada 1996 roku. Ul. Głowackiego, Al. Racławickie.
  • W końcu jednak powiedziała pani: dość.

– Po trzech latach uznałam, że potrzebuję lżejszego zajęcia. Kupiłam opla astra 1,4. Zdałam egzamin z topografii miasta i zaczęłam jeździć na osobówce. To było łatwiejsze i wygodniejsze. Mąż pracował na nocki, a to znaczy, że dzień odsypiał. Zatem ja jeździłam tym oplem w dzień, a wspólnik nocami.

Różnie bywało. Zazwyczaj stałam na postoju przy Domu Nauczyciela przy ul. Radziszewskiego albo przy Drodze Męczenników Majdanka. To były normalne postoje.

  • Były też nienormalne?

– Tak, na przykład przy dworcu PKP. Tam dochodziło do różnych sytuacji. Niezrzeszeni taksówkarze konkurowali z tymi z korporacji. Na postoju panowały określone zasady – samochody stały w kolejce, a klient wsiadał do pierwszego. Ale ci niezrzeszeni potrafili zadzwonić, zamówić taksówkę na koniec miasta i ta korporacyjna jechała, opuszczała kolejkę. Ale jechała po nic, bo żaden klient nie czekał.

  • Agresywni, pijani pasażerowie?

– Też, ale nigdy nic złego mi się nie stało. Choć miałam dziwne sytuacje. Stałam kiedyś pod sklepem Real, dziś to Auchan przy ul. Chodźki. Podchodzi dziwny człowiek i upiera się, że chce jechać ze mną. Odmawiam, bo jest kolejka i powinien wziąć pierwsze auto. Ale on nie odpuszcza. Czeka i czeka się aż w końcu byłam pierwsza. Wsiadł i poprosił do hotelu Anna na Choinach. Bałam się. Dzięki Bogu zechciał zatrzymać się po drodze w sklepie spożywczym. Jak wysiadł, to odjechałam. Zresztą wśród taksówkarzy dbaliśmy o siebie. Mówiliśmy sobie gdzie jedziemy, mieliśmy hasło na wypadek kłopotów.

  • Najdalszy kurs za miasto?

– To był dzień zmiany rozkładu jazdy na kolei. Pod dworcem PKP wsiadł klient, któremu uciekł pociąg do Warszawy, a tam czekało na niego 50 studentów. Moim zadaniem było dogonienie tego składu. Zaproponowałam mu Puławy, ale on się uparł, że złapiemy pociąg w Nałęczowie. Jednak już na al. Warszawskiej zmienił zdanie. Uznał, że plan z Nałęczowem nam się nie uda i jednak jedziemy do Puław. Miałam tam jeszcze zasięg w radio i dałam znać dyspozytorowi, że jadę dalej. Tymczasem przed Puławami kolejna zmiana. Pasażer mówi, że jednak jedziemy do Warszawy, a ja nie mam jak powiadomić dyspozytora. Powstało zamieszanie, bali się o mnie. W Warszawie jeden taksówkarz pożyczył mi telefon, żebym mogła zadzwonić do Lublina i wszystkich uspokoić.

Amatorski film nagrany w lipcu 1996 roku.
  • Na panienki woziła pani panów?

– Taksówkarz wie, gdzie się można zabawić, gdzie przegrać pieniądze. I wie, gdzie są „kluby osiedlowe” – takie nocne, z dziewczynami. Kiedyś miałam zlecenie na ulicę w okolicach Kosmowskiej. Tam mieścił się taki klub. Czekam na klienta, wychodzi pan i mówi: „Pojedziemy do Łukowa”.

Jedziemy przez Wojcieszków, tam jest las. Wtedy pasażer wyjmuje gazetę pornograficzną i zaczyna śpiewać kolędy. Potem pyta, czy mam kieliszki i wyjmuje wódkę. Ja prowadzę, a on pije wódkę, ogląda pornografię i śpiewa. W końcu docieramy do Łukowa pod szpital i oddział odwykowy. Pan wysiada i mówi: „Trochę wypiłem i nie wiem, czy mnie przyjmą. Pani poczeka 15 minut. Jak mnie nie przyjmą to jedziemy do Zamościa”. Ale nie wrócił. Widać go przyjęli.

A co do „klubów osiedlowych” to z czasem się je poznaje. Wiadomo, że jak klient jedzie pod konkretny numer przy Wyzwolenia, to w jednym celu. Była żelazna zasada w takich przypadkach. Jak się wiozło do klubu z panienkami człowieka po raz pierwszy i on w tym klubie został, to taksówkarz wchodził do środka i dostawał dodatkową zapłatę.

  • Kiedy pani skończyła z taksówką?

– Oficjalnie w 2015 roku. Po wypadku samochodowym i przejściu na rentę.

  • Dzisiaj wybiera pani taksówki czy Bolty?

– Taksówki. Czuję się tam pewniej i bezpieczniej.

Artykuł powstał w ramach projektu „Samorząd w rękach Seniorów”, dofinansowanego ze środków Programu Wieloletniego na rzecz Osób Starszych „Aktywni+” na lata 2021–2025, edycja 2024.

Aktywni+ logo

2 odpowiedzi na “„Ja jadę, a on pije i śpiewa”. Jak się jeździło taksówką po Lublinie”

  1. Stop wycince na Zana pisze:

    Stop wycince na Zana!

  2. Mieszkańcy Czechowa pisze:

    Dobrze że weszli Ubery i Bolty, bo Złotówy łupili nas niemiłosiernie. Często w gruchotach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *